sobota, 23 maja 2015

Rozdział 7.

- Kim jest Harry?
James nie odrywa się od gotowania, cały czas mieszając coś w garnku. Mój umysł zalewa fala geopolitycznego żargonu, zwrotów, których mogłabym użyć w tym nadzwyczaj nudnym eseju, który przyszło mi pisać. Ze stopą wspartą na przeciwległym krześle i laptopem ogrzewającym moje nogi było mi całkiem wygodnie w tym naukowym zatraceniu. Moje imię zostaje wypowiedziane jeszcze dwa razy, zanim podnoszę wzrok znad pozakreślanych kartek papieru.
- Co?
Laptop wydaje ponaglające dźwięki, prosząc się o podłączenie ładowarki. Kiedy sięgam po kabel James ponownie zabiera głos.
- Harry. Dostałaś od niego SMSa.
Nie ma nic zgrabnego w sposobie w jakim odrywam się od swojej pracy. Wszelkie refleksy zawodzą, gdy książki spadają na podłogę. Niezdarnie przejeżdżam dłońmi po stole w poszukiwaniu telefonu.
James dodaje więcej składników do przygotowywanego przez siebie obiadu, a ja otwieram wiadomość. Jest subtelny w okazywaniu zaintrygowania, ale mimo wszystko udaje mi się dostrzec jego zaciekawienie.

Od Harry:
Kolejna walka jest w sobotę. Będziesz?

Moje kciuki w pośpiechu pracują nad odpowiedzią. Spędzam śmiesznie długą ilość czasu zastanawiając się nad tym, czy nie ma nic nieodpowiedniego w zakończeniu wiadomości słowem "buziaki". Pieprzyć to. Czekam, aż wiadomość zostanie wysłana, po czym wciskam komórkę do kieszeni.
- Wszystko okej? - pyta James.
W jego oczach migocze troska, dopełniona lekko zaciśniętymi ustami. 
- Tak, wszystko w porządku.
- Na moje SMS-y nie odpowiadasz aż tak szybko - żartuje, jednak nie słyszę jego jowialnego śmiechu. 
Mój żołądek skręca się w nieprzyjemnym uczuciu.
To nie jest zdrada. 

***

Docieram do klubu wykończona, ledwie łapiąc oddech. Po drodze był wypadek, widziałam tylko motor w dość opłakanym stanie, leżący na poboczu. Policja zarządziła ruch jednostronny, dlatego podróż tutaj zajęła mi stanowczo więcej czasu niż bym chciała. Na zewnątrz ciągnie się kolejka, ale omijam ją, co spotyka się z niezadowoleniem oczekujących. Mijam bramkarza i wchodzę do ciepłego, ale i dusznego pomieszczenia. 
Mack czeka na mnie z wielką zmarszczką na czole, nerwowo obgryzając paznokcie.
- Spóźniłam się, przepra..
- Jest już w ringu - przerywa mi.
- Jak mu idzie? - niemal krzyczę, gdy on pomaga mi wydostać się z płaszcza.
- Jest głównie na linach. Powinnaś tam iść, Bo.
Mack zabiera moje rzeczy, żeby bezpiecznie schować je w swoim biurze. Powietrze jest wypełnione odorem alkoholu wydalanym przez nietrzeźwych ludzi, sprzeciwiających się mojej próbie przeciśnięcia się między ich ciałami. W momencie, gdy docieram pod ring moja koszulka prawie przemaka od ilości przypadkowo rozlanych na mnie drinków, a to co widzę wprawia mnie w przejmujący smutek.
Ledwo trzyma się na nogach, resztkami refleksu unikając czegoś co z pewnością mogłoby być śmiertelnym ciosem. Wyrywam się do przodu, mocno zaciskając palce na krawędzi ringu. Harry opada całym ciałem na liny. Rozcięcie na grzbiecie nosa i nad jego brwią tłumaczy zatrważający obraz jego karmazynowych łez.
- Wstawaj - rzucam błagalnie.
Wygląda na wykończonego. Jego klatka piersiowa unosi się ciężko, gdy chłopak próbuje oddychać. Rysunki i napisy z czarnego tuszu wydają się nawet ciemniejsze teraz, gdy jego skóra pokryta jest potem. Jego egoistyczny przeciwnik jest zbyt zajęty podgrzewaniem rozjuszonej publiki, żeby dostrzec naszą interakcję.
- Harry.
Mruga oczami, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Moja prawa dłoń wędruje na jego palce, mocno zaciśnięte wokół liny. 
- Proszę cię, podnieś się.
Sędzia nie ma zamiaru się wtrącać. Jeśli on się nie ruszy, jego przeciwnik dalej będzie robił swoje dopóki Harry nie straci przytomności. Brudna walka, bez najmniejszych zasad moralnych, żadnej ludzkiej przyzwoitości.
- Jesteś - mówi świszczącym głosem, siląc się na blady uśmiech.
- Jestem, a teraz musisz coś dla mnie zrobić. Wstawaj. 
Zanim ma szansę zebrać myśli, zostaje odciągnięty i z impetem rzucony na środek ringu. Energia, która zdawała się być na wykończeniu nagle wypełnia jego wiotkie ciało, obdarowując go siłą do walki. Nadal jest osłabiony, ale udaje mu się zrobić unik, zanim potężna pięść przygwożdża go z powrotem do desek. Krzywię się, gdy śmiało przyjmuje kopnięcie w żebra, próbując podnieść się z kolan, by wymierzyć silny cios w klatkę piersiową przeciwnika. 
Facet jest raczej typem pięściarza. Nieudolnie próbuje wpleść uderzenia nogą, lub kolanem do swojej rutynowej walki. Jest w wyższej kategorii wagowej niż Harry, który to z kolei nie ma oporów przed wykorzystywaniem ciężaru całego ciała w dynamicznym ataku. Wielce oczywistym jest również fakt, że ciosy, które wcześniej przyjął na swoją twarz Harry jeszcze bardziej ograniczyły jego wadliwy wzrok. Czas, który poświęca na wytarcie krwi ze swojej twarzy, czyni go bezbronnym wobec bezlitosnych prawych sierpowych. Nie wytrzyma zbyt długo.
Nigdzie nie widzę Macka, a machanie do sędziego upewnia mnie tylko, że bardziej kieruje się praktyką oceniania sytuacji, niż teorią. Nie obchodzą go próbujące zwrócić na siebie uwagę dziewczyny przy linach, jest skupiony na tym by nie oberwać od któregoś z zawodników. Miotanie rękami w powietrzu nic nie pomaga. Wciskam palce do ust, by wydobyć z siebie najgłośniejszy gwizd na jaki stać moje płuca. Udaje mi się przyciągnąć uwagę, której tak bardzo pragnęłam. Sędzia podchodzi do lin i kuca, nadstawiając ucho. 
- Zarządź przerwę! - próbuję przekrzyczeć gwar.
Chwytam liny, pochylając się do przodu.
- Prawie nie widzi na jedno oko, a z tą całą krwią zalewającą mu twarz jest praktycznie ślepy. Ogarnę tylko to i potem możesz z powrotem wpuścić go na ring - cedzę przez zęby.
Wzdycha ciężko i kręci głową, zanim raczy mnie swoją niechętną odpowiedzią.
- Dobra, masz dwie minuty.
Na sali rozlega się natychmiastowy okrzyk niezadowolenia, kiedy walka zostaje przerwana. Sędzia kieruje zamroczonego Harry'ego w moim kierunku. Stoję już na podwyższeniu, nadal nie wychodząc poza obszar lin. Podtrzymuję go w miejscu, gdy lekko słania się na nogach.
- Co się stało?
- Nic nie widzę - mówi rozgorączkowany, spiesznie przecierając oczy wierzchem dłoni. - Jesteś...Myślałem, że nie przyjedziesz.
- No nie przyjechałam po to, żeby oglądać jak ktoś kopie ci dupę.
Mack przechyla butelkę wody, wylewając jej zawartość na głowę Harry'ego co momentalnie ucina naszą konwersację, słowa zastępując niezrozumiałym bełkotem. W mojej dłoni ląduje stara koszulka, której używam do wytarcia twarzy chłopaka, przyciskając ją lekko w miejscach rozcięć, zanim Mack zabezpieczy je plastrami opatrunkowymi. 
- Nie pozwól mu więcej uderzyć się w twarz, Harry. 
Sięgam po frotkę opinającą mój nadgarstek. Chłopak pochyla głowę w moją stronę, gdy zbieram włosy z jego twarzy i wiążę je na czubku. To chaotyczny kok, ale musi spełnić swoje zadanie, bo na nic porządniejszego nie mamy czasu.
- Nie poddawaj się! Spuść mu porządny wpierdol!
Mack pomaga mi zejść z ringu w sekundzie, gdy Harry staje po środku. W jego ciosach jest pewność siebie, ale obawiam się, że to nie wystarczy. Bezradnie patrzę, jak pięści jego rywala lądują na jego ciele raz za razem. Obrażenia, których doznał wcześniej znacznie go osłabiły i sprawiły, że stał się podatniejszy na dalsze urazy. 
- No dalej, Skarbie - szepczę pod nosem.
Wykorzystuje wszystko co ma, kolana, łokcie, żeby tylko wyprowadzić jakiś atak. Tłum jest zachwycony tą zmianą. Ludzie chyba mieli dość czegoś co zaczynało wyglądać jak jednostronna walka. 
Ktoś trąca mnie w ramię. Czuję dłoń oplatającą moją rękę i czyjś oddech przy uchu. 
- Nie wydaje mi się, żeby twój chłoptaś miał na tyle jaj, żeby jeszcze jakoś wyjść z tej sytuacji.
Mężczyzna zionie alkoholem, więc szybko odsuwam się od jego ciała. Chłodny, krzywy uśmieszek mrozi mi krew w żyłach. 
- Weź spierdalaj - syczę. 
To niemal tak, jakby wypowiedział swoje słowa w złą godzinę, bo gdy ponownie odwracam się w stronę ringu, Harry leży na deskach z kolanem swojego rywala dociskającym go do ziemi. Nie mogę zrobić nic oprócz patrzenia na to jak nieporadnie próbuje zablokować ciosy lądujące na jego twarzy. Tamten mężczyzna jest większy. Mocno zarysowana linia szczęki i obłęd w oczach przemawiają przez jego rysy, kiedy z impetem przygwożdża prawą rękę Harry'ego do ringu. 
- Dalej, Harry! Wstawaj!
Kolejny okrzyk popierający moje słowa następuje sekundy później. Publiczność postanawia wesprzeć, jak mogło się wydawać, przegranego. Mack jest tuż obok mnie, nawołując do sędziego i upominając go o wykonywanie swojej roboty tak jak należy, niezależnie od zasady, że nie ma żadnych reguł. Nagle Harry zostaje uwolniony, a mężczyzna który sekundy temu obijał jego twarz zmierza w moim kierunku, wychylając się przez liny. Fuka głośno i wyrzuca dłonie w powietrze kopiąc się w głośnym aplauzie. W jego stronę leci parę wyzwisk, ale on zdaje się nie zwracać na nie uwagi. 
Przesuwam się na skraj ringu i widzę jak Harry zmienia pozycję, obracając się z pleców na bok. Jest mocno poobijany, ale walczy z bólem i staje na równych nogach. Na jego ciele już formują się siniaki i blizny, które zagoją się, zostawiając po sobie ślad. Brutal nadal spółkuje z tłumem wokół, nie widząc tego co dzieje się za jego plecami. 
Harry patrzy na mnie, a ja lekko potakuję głową.
Niemal słychać gruchot kości, kiedy pięść Harry'ego ląduje na żebrach jego przeciwnika, łamiąc je doszczętnie. Mężczyzna krzyczy z bólu, a jego prawie zwierzęcy ryk zagłusza widownię. Zwija się w kulkę, osłaniając swoje połamane kości, tym samym czyniąc się łatwym celem. Harry nie okazuje łaski, gdy sprowadza go do parteru w ułamkach sekund. Mężczyzna zwija się w agonii, więc chłopak nie ma problemu z unieruchomieniem jego rąk i opleceniem jego szyi udami. Nie można nazwać tego inaczej, aniżeli tylko ściśnięciem. Harry'emu udaje się utrzymać zacisk nawet gdy sam decyduje się przekołysać na bok. 
Twarz jego przeciwnika zmienia kolor z czerwonego na niebieski i właśnie wtedy Harry bezceremonialnie puszcza go wolno, zanim ten straci przytomność. Tłum domaga się od chłopaka by skończył to co zaczął, ale walka już została wygrana. Jakakolwiek dalsza partycypacja Harry'ego byłaby tylko nieuzasadnionym użyciem siły. Ludzie czekają na nokaut. Według nich to nie ma sensu, dopóki ktoś nie jest skąpany w krwi, a tylko sekundy dzielą go od śmierci.
Jego oczy spoczywają na mnie, a moje serce gotowe jest wyrwać się z klatki żeber. Nie waham się wspiąć na ring, Mack dodatkowo wspomaga mnie swoim ramieniem. Niezdarnie podnoszę się z desek i sięgam do Harry'ego, który pochyla się nad swoim przeciwnikiem, ale mój niestosowny gest zostaje udaremniony. 
- Proszę pani. - Pewna dłoń sędzi ląduje na moim przedramieniu. - Proszę wyjść z ringu.
- Nie.
- Zostaw ją.
Oboje zostajemy uciszeni niebezpiecznie niskim głosem Harry'ego. Tłum cichł powoli, przyglądając się wszystkiemu z zapartym tchem. 
- Skończyłem - oświadcza. 
Chwytam jego dłoń, a zielone oczy zerkają w dół w odpowiedzi na ten kontakt. Moje palce oplatają się wokół jego, ale jestem ostrożna, żeby go nie spłoszyć.
- Chodźmy - ponaglam łagodnie. 

***

Po raz pierwszy widzę jak w pełni się uśmiecha, kiedy zmywam zaschniętą krew z jego twarzy. Odwracam się by pozwolić mu założyć koszulkę, po czym wracam do opatrywania kontuzji. Zaskoczenie. Ogarnia mnie obezwładniające zaskoczenie, kiedy moje nogi odrywają się od posadzki i zostaję uniesiona w bliskim uścisku. Jego skóra pokryta jest potem i błyszczy w zwycięstwie. Zatracam się w nim, próbując pamiętać, że nie jest tym kim był kiedyś. Jego ramiona są spięte, ręce bardziej wyważone, a dłonie niepewne. Jego tatuaże są zalążkiem początków rozmów. Rozmów, które są jeszcze przed nami.
- Tak się cieszę, że tu jesteś - mówi cicho.
Jego rozłożyste dłonie wędrują po moich plecach, gdy wtula twarz w moją szyję. Jesteśmy tak blisko, że czuję, jakby nasze ciała synchronizowały swoje ruchy, umysły wchodziły na te same tory, a serca zaczynały bić tym samym stęsknionym rytmem. I nagle wszystko to zaczyna się walić, gdy jego usta dotykają kącika moich. Zamieram. Nie kontroluję swoich palców, gdy lekko szczypią skórę jego karku. Czuję tylko jego włosy plątające się gdzieś pomiędzy. Moje serce wali jak oszalałe, a umysł zaczyna podsuwać mi najróżniejsze obrazy z każdą długą sekundą, kiedy trzyma mnie w ramionach. 
Harry powoli uwalnia mnie ze swojego uścisku, a moje stopy znowu dotykają podłoża. Na jego kości policzkowej formuje się groźnie wyglądający siniak. Jego ciało jest pokaleczone, a on przejmuje się tylko mną.
- Zrobiłem coś nie tak?
Odwracam się zbierając akcesoria medyczne drżącymi rękoma. 
- Nie.
Wygląda na to, że robię więcej bałaganu niż porządku, więc zostawiam otwartą apteczkę na boku. Harry stoi dokładnie tak samo, jak go zostawiłam. Jedynym wyjątkiem jest to, że jego wzrok wbity jest w ziemię. 
- Chciałaś się czegoś napić? Nie musimy siedzieć tutaj, możemy iść gdzieś indziej.
Kolana mi miękną i chwytam blatu umiejscowionego za mną. Harry natychmiast reaguje, jego dłoń na mojej talii pali moją skórę nawet przez ubrania. 
- Bo?
- Przepraszam, po prostu jestem strasznie zmęczona - mamrocze. - To wszystko z tobą, Jamesem, zaliczeniami na uczelnię.. Ledwo wyrabiam. 
Zdaje sobie sprawę z mojego błędu w momencie, gdy niepożądane słowa wypływają z moich ust. Harry cofa się i siada na ławce, na której leżą jego zmiętoszone ubrania. 
- James - powtarza, leniwie bawiąc się suwakiem swojej sportowej torby. Robi to po to, by na mnie nie patrzeć i nawet jestem mu za to wdzięczna. - Kto to James?
Czuję się winna, że jeszcze mu nie powiedziałam. Co więcej, pozwoliłam mu się pocałować. 
- Ktoś z kim aktualnie się widuję. 
- Spotykacie się.. To twój chłopak?
Wygląda posępnie. Z rozczarowaniem zagryza wargę i ściąga brwi, ale po chwili wyraz jego twarzy robi się wyraźniejszy. Uparcie zarysowana linia jego szczęki zdradza, że zdążył pozbierać myśli.
- Tego jeszcze nie przedyskutowaliśmy.
- Ale lubisz go? - pyta pewnym głosem.
- Tak, to miły chłopak.
- Miły - ledwo powstrzymuje drwiący ton. - Spodziewałbym się raczej,  że będziesz szukać czegoś więcej, niż bycia miłym. Same nudy. 
- No, widzisz. To jest coś, czego właśnie teraz potrzebuję. Nie muszę się cały czas o niego martwić. Coś nudnego i nieskomplikowanego - odpowiadam chłodno.
Między nami wzrasta napięcie i nie jestem pewna emocji, które za to odpowiadają. Sposób w jaki na mnie patrzy zdradza coś więcej, niż tylko frustrację. Wiem, że nas oboje niezmiernie to drażni. Harry robi krok do przodu. 
- W porównaniu do...? - pyta niskim głosem. - Do nas?
Kręcę głową bo nie chcę pamiętać nas. Dopiero co uporałam się z tymi wszystkimi emocjami i skrzętnie je zamknęłam. Jeśli wrócą będę stracona. W jego ruchach pojawia się wahanie, ale zdenerwowanie zastępuje chęć zemsty za odpowiedź, której nie chciał słyszeć.
- Wiesz - zaczyna gorzko. - Po naszym rozstaniu upijałem się tak, że ledwo widziałem na oczy i wyrywałem panny. - Jego niezamierzona aluzja do stanu jego zdrowia nie zostaje nie zauważona, co więcej dodaje do niej lekki uśmieszek. - Piłem, bo wtedy przypominały mi ciebie.
Jego słowa nagle przyprawiają mnie o odruch wymiotny i jedyne na co mam ochotę to jak najszybciej wyjść.
- Większości to nie przeszkadzało, ale niektóre były ostrożne - mówi gestykulując wokół swojej twarzy. - Jedną zabrałem do siebie do mieszkania. Była mniej więcej twojego wzrostu, ciemne włosy...
W tonie jego głosu pojawia się wahanie, gdy końcówki moich włosów znajdują się między jego palcami. Chciałabym, aby przeciągająca się pauza trwała wiecznie, Wszystko byle nie słyszeć jego raniących słów.
- Ale nie pachniała jak ty, kiedy leżeliśmy w łóżku i całowałem jej szyję..
- Pierdol się.
Dziwię się, że drzwi nie wypadły z zawiasów pod wpływem siły z jaką je otworzyłam. Pozostają szeroko otwarte, gdy szturmem zmierzam do biura Macka po mój płaszcz i torebkę, przewieszone przez oparcie jego krzesła. Obecność Harry'ego była wyczuwalna sekundy później, odgłos jego kroków wypełniający korytarz. Był tuż za mną, ale uparcie postanowiłam się nie odwracać. Wściekłość wypełnia moje ciało podkręcając buzujące emocje.
- Uważasz, że jestem złośliwy?
Walczę z chęcią kopnięcia go w piszczel, jednak w jakimś stopniu dochodzę do wniosku, że oberwał już wystarczająco mocno tego wieczoru. 
- Uważam, że jesteś okrutny - odpowiadam, mijając jego sylwetkę.
Jestem już prawie przy drzwiach, gdy niezdecydowane palce najpierw dotykają mojego ramienia, by finalnie opleść się wokół mojego nadgarstka. Mack pojawia się na drugim końcu korytarza, niepewny czy powinien włączyć się do interakcji. Ledwie zauważalnie kręcę głową dając mu do zrozumienia, że wszystko jest w porządku, a on znika za drzwiami. 
- Zwróciłem się do niej twoim imieniem - jego głos załamuje się przy końcu. 
Zdziwienie dyktuje moje ruchy, kiedy odwracam się twarzą do niego. Puszcza moją rękę, podczas gdy jego własna bezwolnie opada wzdłuż jego ciała. Chłopak cofa się do tyłu, aż jego sylwetka napotyka przeszkodę w postaci biurka. Opiera się o nie, wyciągając nogi przed siebie, a jego twarz chowa się w dłoniach. 
- Spoliczkowała mnie tak mocno, że czułem to potem przez dwa dni - próbuje żartować. - Po tym już nigdy żadnej do siebie nie zabrałem. - Opuszcza ręce wzdłuż ciała, odsłaniając poranioną twarz. - Tylko ty. Zawsze będziesz się liczyła tylko ty. 
Ramiączka torebki wysmykują się spomiędzy moich palców, kiedy zmniejszam dystans między nami. Chwytam jego twarz w swoje dłonie, zmuszając go by na mnie spojrzał. Zajęło mi trochę czasu, zanim przyzwyczaiłam się do jego trwałego kalectwa, ale nadal moje serce zamiera bo widzę, że on nie do końca się z tym pogodził.
Składam delikatny pocałunek na jego uszkodzonej powiece i leniwie przeczesuję jego włosy. To coś czego Harry potrzebuje, delikatności i odrobiny serca. 
- Nie chcę już tego robić.
Potrzebuje kogoś, kto go wyzwoli.
- Wszystko będzie dobrze. 

_____________________________________________________________


 HEEEEEEEEEEEEEEEEJ MISIE! <3 TAK BAAAAARDZO TĘSKNIŁAM
NOTATKĘ UZUPEŁNIĘ PÓŹNIEJ BO NIE CHCĘ JUŻ BLOKOWAĆ KOMPA I CHCĘ ŻEBYŚCIE JAK NAJSZYBCIEJ MOGLI PRZECZYTAĆ ROZDZIAŁ :D

piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział 6. - część II

Pierwsza część rozdziału znajduje się zaraz pod tym, wystarczy tylko zjechać w dół. Obydwa rozdziały znajdują się pod jedną etykietą "Rozdział 6." Mam nadzieje, że wiecie o co mi chodzi :) 
___________________________________________________________

Siedziałam z nim kiedy jadł, rozczarowałam się, gdy w ogóle nie tknął drugiej połowy kanapki, ale to i tak coś. Jego policzki znowu nabrały kolorów, ale nie byłam pewna czy to dlatego, że czuje się już lepiej, czy może wywołanie jest to moją nadmierną wylewnością w okazywaniu uczuć. Zerkam na telefon, gdy Harry odkłada talerz do zlewu. Jest 1:24 nad ranem, a zmęczenie już mocno daje mi się we znaki. Mam SMSa od Jamesa i jednego od Tiff, ale oba pozostawiam nieodczytane.
- Możesz zająć łóżko.
- Nie wygłupiaj się. Musisz się wyspać - mówię, kręcąc głową.
- Będę spał na kanapie.
Harry bez słowa znika w swojej sypialni. Daję mu odrobinę prywatności, by mógł się przebrać i zajmuję się re-aranżowaniem układu poduszek na sofie jak najlepiej umiem. Jestem szczerze zaskoczona, że jego szczęka nie przepołowiła się na dobre, kiedy ziewnął. Jest tak zmęczony, że to, gdzie będzie spał pewnie nie zrobi mu różnicy. Odwracam się, słysząc odchrząknięcie.
- Chcesz.. - Głową wskazuje do wnętrza sypialni.
Uśmiecham się łagodnie i wchodzę za nim do pokoju. Pościel została rozprostowana na łóżku, ubrania pozbierane z podłogi, a okno otwarte by wywietrzyć zastany zapach dymu. Harry staje z boku, czekając na moją aprobatę. Łatwość z jaką kiedyś razem funkcjonowaliśmy nieco zrogowaciała i teraz wszystko wydaje się lekko wymuszone. Musielibyśmy to od budować, a nie jestem pewna, czy mam na to siłę.
- Chcesz jakieś ubranie na zmianę?
Dopiero wtedy widzę jego nowy strój, nie ma już na sobie jeansów, ale miękkie dresy zwisające z jego bioder. Harry skubie oblamówkę swojej koszulki tuż przy szyi, widzę że nie czuję się zbyt komfortowo. Widziałam go w stanie największego załamania. Pomogłam mu przez to przejść.
- Nie, jest okej. Po prostu...Po prostu prześpię się w tym.
Staje jak strażnik na warcie przy drzwiach, obserwując jak wspinam się na łóżko. Pościel jest ciemna, stalowo szara, pomarszczona i miękka.
- Możesz się przykryć, nie mam nic przeciwko.
Oferta jest życzliwa, ale moje myśli wręcz przeciwnie. Niechętnie otworzę się na ten rodzaj emocji. Nie chcę ogrzać się w jego łóżku tylko po to, by zgasił światło i zniknął. Nawet gdyby ze mną został, nie mogłabym znieść myśli, że śpię pośród tej samej pościeli, gdzie układał się nago dla innej kobiety. Nie chcę dłużej zagłębiać się w tę ścieżkę wspomnień, a im dłużej zwlekam z udzieleniem odpowiedzi, tym bardziej Harry zauważa moją mechaniczność i zamyślenie.
- Nie trzeba - odmawiam.
Zwijam kurtkę w kłębek i wkładam sobie pod głowę, równocześnie przyciągając kolana do mojego ciała. To wystarczy bym czuła się jeszcze mniej ważna pośród dużego materaca. Wymieniamy kilka spojrzeń i płytkich oddechów, po czym Harry siada na podłodze, opierając głowę o ścianę.
- Nie powinieneś nadal walczyć.
Moja opinia sprawia, że Harry unosi głowę, włosy zawijają się za jego uszami.
- To, że nie widzę nie robi ze mnie ułomnego. - Lekko marszczy brwi.
Ignoruję złośliwy podtekst, wiercąc się nieznacznie, by położyć się wygodnie. Przydałaby mi się frotka do włosów, ale po sprawdzeniu nadgarstków wiem, że nie mam na co liczyć.
- Tamci wiedzą? To znaczy.. Mack wie, że jesteś nie..
- Myślisz, że czemu takie tłumy przychodzą na nocne walki? - pyta zadowolony z siebie. - Niedowidzący na jedno oko, a ciągle potrafię skopać komuś dupę. Ludzie lubią nieudaczników.
Jego wyjaśnienie jest pozostawione bez komentarza, bo wiem, że raczej nie chce usłyszeć, że klientela klubu interesuje się nim tak długo, jak swoimi zwycięstwami zapewnia im wygrane zakłady by mogli dalej przepijać swoje pieniądze. Tak naprawdę Harry nic ich nie obchodzi.
- Studiujesz?
Kciukiem gładzi knykcie swojej dłoni, a ja siadam na łóżku. Nie spodziewałam się znaleźć w centrum tego naszego wywiadu środowiskowego, więc czuję się dziwnie, gdy patrzy na mnie w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Tak, na wybrzeżu. Sussex.
Harry przytakuje w zrozumieniu i podciąga kolana do klatki piersiowej. Mała lampka stojąca na szafce nocnej daje przygaszone światło, rzucając osobliwe cienie na ściany. Oczy mu błyszczą, ciesząc się atencją lampki. To uszkodzone wygląda nieco łagodniej, subtelniejsze przypomnienie, które spoczywa na jego barkach.
- Anglistyka?
- Nie. Rozwój stosunków międzynarodowych. - Twarz Harry'ego wykrzywia się w obrzydzeniu, wygląda komicznie. - Nie jest tak źle jak to brzmi.
- Podoba ci się tam?
To proste pytanie, mogłoby zostać odebrane jako część zwykłej pogawędki, ale wiem o co naprawdę pyta; jesteś szczęśliwa?
- Jest nieźle. Zaprzyjaźniłam się z paroma osobami. Na pewno to jakaś odmiana.
Kontynuujemy rozmowę poruszając nieformalne tematy, jednak konwersacja cały czas oscyluje wokół mojego życia. Nowego życia, które udało mi się stworzyć. Ze szczerym zainteresowaniem i lekkim obrzydzeniem słucha moich wywodów na temat prac semestralnych i udrękach z jakimi przyszło mi się mierzyć dzieląc cienką ścianę z chłopakiem, który okazał się wielkim fanem nocnych wyjść, które potem zazwyczaj przenosiły się do jego pokoju. Nie mówię mu o Jamesie, ani o tym, że spotkam się z nim od prawie dwóch miesięcy. Nie wydaje mi się, żeby wyjawianie tej informacji było potrzebne któremukolwiek z nas.
Zbliża się 2:15 nad ranem, gdy Harry walczy przeciw kuszącym ramionom morfeusza. O 2:17 jesteśmy już osobno, oddzieleni drzwiami w malutkim mieszkanku.
Właściwie nie jest mi zimno, ale nie mogę spać. Czuję się podobnie jak pierwszej nocy w akademiku - nowy materac i nieznany pokój. Wiercenie się na łóżku uświadamia mi, że nie podoba mi się ten uporczywy zapach dymu, ani to, że to nie jest wcale pokój Harry'ego, a jedynie miejsce gdzie śpi, albo przynajmniej stara się spać. Stawy w moim ciele strzykają, gdy wzruszam ramionami, by rozluźnić moje spięte mięśnie. W pokoju słychać jedynie mój spokojny oddech, ale w mojej głowie nadal dźwięczy ten oddający uporczywą walkę o zaczerpnięcie powietrza, którą wcześniej toczył Harry. To głupie, ale chcę iść sprawdzić czy wszystko z nim w porządku.
Drzwi uchylają się posłusznie cicho, kiedy mentalnie nawiguję umiejscowienie mebli w obcej przestrzeni. Bezdźwięczne obrazy migają na ekranie telewizora, wyciszone urządzenie jest swego rodzaju otuchą dla kogoś, kto nie chce spać w ciemności.
- Wychodzisz? - pyta ochryple Harry.
Chwilę temu rozciągnięty na kanapie, teraz siedzi zgarbiony, pocierając swoje oczy.
- Nie. Nie mogłam zasnąć - przyznaję.
- Ja też.
Zajmuję miejsce obok niego nie pytając o pozwolenie i siedzimy tak przez chwilę, słysząc w tle tylko nasze oddechy. W szczelinie pod drzwiami prowadzącymi na klatkę widać jakiś ruch, ale szuranie zaraz milknie i znowu zostajemy sami.
Harry ziewa.
- Chodź - mówię zachęcająco.
Kładąc poduszkę na moich kolanach daję mu jasno do zrozumienia, że może położyć na niej głowę. Zawsze doceniał serdeczne  odruchy, więc głaszczę go po włosach uspokajając rozbiegane myśli, które przeszkadzały mu spać. Spogląda na mnie szklistym wzrokiem, a mój kciuk delikatnie znaczy linię blizny szpecącej jego twarz.
- Jesteś jak anioł - mruczy śpiąco. - Przyszłaś, żeby mnie uratować?
Spoczywa na nim obietnica spokojnego odpoczynku, kiedy naciągam koc wyżej na jego ciało. Łzy szczypią kąciki moich oczu, kiedy zdaję sobie sprawę, że to jedyne czego pragnę. Chcę go stąd zabrać, wyzwolić z tego życia w którym utknął, kochać go.
- Myślę, że to mogłoby mi się spodobać. - Przekręca się niemal wciskając twarz w mój brzuch. - Miałem na myśli bycie uratowanym. Byłoby miło.




poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 6.

Żołądek wywraca mi się na drugą stronę w uczuciu potwornego szoku, którego nie sposób zdławić. Patrzy na mnie, czekając na jakąkolwiek reakcję, ale jedynym o czym mogę go zapewnić jest to, że czuję się jak królik złapany w sidła. Ze wszystkich niemądrych rzeczy, które mogłyby mi przyjść do głowy, teraz zastawiam się nad tym czy to niegrzeczne z mojej strony, że się gapię. Musi być już do tego przyzwyczajony, nie jest to zwykła niedoskonałość, czy żenujący tatuaż, który można ukryć pod materiałem ubrania, lub zbagatelizować jowialną anegdotą. Chodziło tu o jeden z najważniejszych zmysłów człowieka, pomagający zająć pozycję w danej sytuacji i wpasować się do otaczającego cię świata. Ciężko mi wyobrazić sobie jak strasznie zagubiony musiał się przez to czuć.
- Masz coś.. - zaczynam cicho, urywając w połowie, by po chwili dokończyć zdanie. - Masz coś, czym mogłabym zetrzeć wodę?
Dłonie przenoszę za plecy, bo nie mogę zapanować nad ich drżeniem. Nie jestem pewna, czy jest rozczarowany moją reakcją, ale jego brwi stają się cięższe, gdy mamrocze coś o kuchni. Powoli idę za nim, uważnie obserwując wszystkie jego ruchy i starając się wywnioskować jak daleko posunięte jest jego kalectwo. Krótki spacer nie daje mi żadnej wskazówki, bo przecież jest w swoim mieszkaniu. Mentalnie wpasował się w tę przestrzeń i mógłby poruszać się tu pewnie z całkiem zamkniętymi oczami.
Widzę coś całkiem normalnego, chłopak przeszukujący swoje prawie puste szafki kuchenne. To nic nadzwyczajnego oprócz jednego znamienitego faktu, jest częściowo ślepy. Kurwa. Odchrząkam nerwowo, a Harry spogląda na mnie, odbierając mój gest jako próbę zwrócenia na siebie uwagi. Może to tak jakby patrzył przez mleczne szkło, albo widzi jedynie moją czarną sylwetkę. Co zobaczy, jeśli zamknie swoje prawe oko? Nie mam szans na dopytywanie, bo odwraca się, wracając do przeszukiwania swojej kuchni. W każdym innym wypadku zaczęłabym marudzić o stercie brudnych kubków porzuconych na blacie koło zlewu. To delikatnie chaotyczna świątynia, składająca się z miseczek po płatkach śniadaniowych, rondelków pokrytych grubą warstwą zaschniętego jedzenia i hordą sztućców.
- Jak?
Uzbrojony w ręczniki papierowe Harry wyglądał jak zagubione dziecko, któremu ktoś zadał pytanie, na które nie ma prawa znać odpowiedzi. Prawdopodobnie nie było to najdelikatniejsze podejście, ale nie ma co ganiać się wokół stołu. Musiał spodziewać się, że w końcu go o to zapytam.
- Co? - odpowiada.
W jego zachowaniu rozpoznaję płochliwą naturę, dającą mi znać, że nie jest przyzwyczajony do tak bezpośredniego podejścia. A może to dlatego, że nie waham się utrzymywać kontaktu wzrokowego. To nadal on, nieważne jak oziębły i wycofany się stał, to wciąż on.
- Jak to się stało?
Odpowiada z twarzą wypraną z emocji.
 - Nożem.
Realizacja wyrywa z mojego gardła zdławiony śmiech. Śmiech całkiem pozbawiony rozbawienia. To tak jakbym nie mogła uwierzyć jakim brakiem zainteresowania obdarza temat konwersacji. Kiedyś jednym słowem doprowadzał mnie do śmiechu.
- Mogłam się tego domyślić. - Wyobrażenie ostrza przecinającego jego twarz wbiło napięcie w mój ton głosu. - Dlaczego? Co się stało, Harry?
Sięga po plastikową torebkę, zanim ponownie kieruję się w stronę sypialni. Woda rozpłynęła się na boki, kreując małe odgałęzienia rzeczne od głównego miejsca zderzenia, dzięki czemu większy obszar drewnianej podłogi miał szansę stać się czystszy. Harry kuca, by dokładnie przyjrzeć się szkodom i dopiero wtedy ponownie się odzywa.
- Powiedziałem rzeczy, których prawdopodobnie nie powinienem był mówić.
Ostrożnie stawiam stopę na ziemi omijając bałagan, by usiąść na brzegu jego nieposłanego łóżka. On ściera rozlaną wodę, a ja zastanawiam się czy drążyć dalej by poznać szczegóły, czy może nie zagłębiać się w coś od czego powinnam trzymać się z daleka.
- Komu? - pytam zestresowana.
- Dają ci.. - zaczyna Harry, patrząc na mnie uważnie, po czym wraca do zbierania resztek rozbitego szkła. - To była jakaś nowość - mówi cicho. - Kilka pierwszych tabletek dostajesz za darmo, żeby się w to wciągnąć, żeby mieli pewność, że wrócisz po więcej.
Moje dłonie mocniej wciskają się w poburzoną pościel, gdy wsłuchuję się w jego słowa.
- Narkotyki?
Niekomfortowo wiercę się na łóżku, próbując walczyć z napływającymi myślami, "mój Harry nie byłby aż na tyle głupi. On nie jest taki". Ale oczywiście to nie mój Harry, już nie. Teraz chłopak klęczący u moich stóp wydawał mi się nawet jeszcze bardziej obcy.
- Koleś mówił, że to legalnie, chociaż nie wiem czy w ogóle to testowali. Ale to dzięki temu wszystko stąd zniknęło - mówiąc, popukał się po czole. - Mogłem odpocząć na chwilę. Dzięki temu znowu czułem się szczęśliwy.
Chcę mi się płakać, krzyczeć na niego, jednak zachowuję spokój bo myśl o Harry'm zagubionym tak doszczętnie, że szczęście znalazł jedynie w czymś tak niebezpiecznym rozdziera moje serce z bólu. Chcę wziąć go w moje ramiona i przytulić, ale i  nawrzeszczeć na niego ile sił w płucach.
- Nie było mnie na nie strać i dopiero potem dowiedziałem się, że dystrybutor od którego brałem towar, był menadżerem jednego z moich głównych przeciwników. Pokonałem go dwa razy, więc to.. - Jego dłoń bez przekonania wskazuje na jego twarz. - Było chyba czymś w rodzaju bonusu.
Uszkodzone lewe oko błyszczy, próbując nadążyć za kierunkiem, w którym podąża prawe, ale nie widzi zbyt wiele. Moje usta zaciskają się w cienką linię, oczy zachodzą łzami, a gula w gardle grozi uduszeniem.
- I zostawił cię tak?
- Zostawili - poprawia. - Było ich dwóch - mówi spokojnie.
- Byłeś sam? - pytam drżącym głosem.
Podnosi głowę, odrywając się od wycierania podłogi, gdy słyszy jak mój głos się załamuje. Nie chciałam zamienić się w płaczącą kupkę nieszczęścia, ale Harry rozpoznaje oznaki nieuchronnego i już oboje wiemy, że zaraz się rozpłaczę.
- Nie denerwuj się, Bo - prawie wzdycha. - Co się stało to się nie odstanie, niewiele mogę już z tym zrobić.
Jego pocieszenie jest marne, tak jakby nic go to nie interesowało, albo lepiej, jakby wyzbył się wszelkich człowieczych odruchów w odpowiedzi na próbę dodania otuchy. Niezależnie od powodu, nie mogę wypchnąć z głowy wyobrażenia, jak leży gdzieś na ziemi w ciemnej, brudnej uliczce. Jest samotny, przerażony i zraniony.
- Poszedłeś na policję?
Więcej wody wsiąka w papier do momentu aż ten nie jest już w stanie przyjąć więcej cieczy, po czym zostaje wrzucony do papierowej torebki.
- Nie, to oni odwiedzili mnie w szpitalu. Nie zezwoliłem na wniesienie oskarżeń.
Zaciskam zęby, czując rosnącą frustrację i tłamszę pragnienie złapania go za ramiona, by potrząsnąć nim z całych sił.
- Czemu nie? Znałeś napastników? - pytam, jednocześnie niedowierzając. - Ci ludzie permanentnie cię okaleczyli. Jesteś niewidomy, Harry.
Złość w moich słowach spotyka się z zamglonym, żelaznym spojrzeniem. Harry wstaje, a ja robię to samo. Możemy konkurować ze sobą na zaognione słowa, ale wzrostem różnimy się znacznie.
- Myślisz, że tego nie wiem? - odgryza się zaciekle.
- W takim razie czemu nie wniosłeś oskarżeń?
Moje ciało osuwa się zawiedzione. To beznadzieja ze zbliżającą się porażką. Co przyjdzie mi z kłócenia się o moje racje? Wydaje się uspokajać, wydychając rozgrzane powietrze napinające jego mięśnie.
- Bo wiedziałem co sobie myślą. Uważali, że na to zasłużyłem - przyznaje miękko Harry, pochylając głowę ze wstydu. - To jak na mnie patrzyli... Czułem się bezwartościowy, jakbym był stratą ich cennego czasu.
- To ich praca, Harry. Ci ludzie byli tam, żeby ci pomóc.
Moje wywody zostają zbagatelizowane.
- I tak nie było po co. To tak jakby dolewać oliwy do ognia. Wiem kto to zrobił, ale nie zadziera się z tego typu ludźmi, Bo.
Patrzę na jego twarz, ciemne kręgi pod oczami, bardziej wydatne kości policzkowe i żadnej nadziei ani nawet cienia uśmiechu. Tęsknię za nim.
- Chciałabym cofnąć czas, żeby tam wtedy być.
Zakłada dłonie krzyżując je defensywnie na piersiach i widzę, że nie jest zachwycony moim życzeniem. Nigdy nie pozwoliłabym mu znaleźć się w takim stanie.
- Nie, nie chciałabyś.
- Nadal bierzesz?
- Nie, otrzymałem odpowiednią pomoc.
- Uszkodzili ci jeszcze coś?
- Nie, tylko oko.
Nasza krótka i zagorzała wymiana zdań kończy się, gdy smutno kiwam głową i kucam, by dokończyć sprzątanie. Harry zajmuje tę samą pozycję, uważnie skanując moją sylwetkę, a na jego czole formuje się duża zmarszczka, która wydaje się na dobre gościć w jego codziennej ekspresji.
- Zostaw to, Bo - odzywa się nieustępliwie.
Dobroć, którą kiedyś miał w swoim głosie zastąpiła uszczypliwość i zgorzkniałość. To zatęchłe wspomnienie jego przeszłości i wybuchowego charakteru. Jebać go. Nie przerywam zbierania maleńkich odłamków szkła, które przeoczył nie ze swojej winy.
- Bo - karci mnie ponownie, a resztki mojej cierpliwości eksplodują w ułamku sekundy.
- Kurwa! Jak mogłeś być tak głupi?! - krzyczę.
Nagły dźwięk mojego podniesionego głosu sprawia, że chwieje się w przysiadzie i opada na tyłek z zaskoczonym wyrazem twarzy. Próbuje coś wydukać, po czym oboje trwamy w wymuszonej ciszy. Siłuję się z moim przyspieszonym oddechem, ciężko robić mi dwie rzeczy na raz, więc mam poważny problem z podniesieniem się do pozycji pionowej.
- Muszę iść.
Kręcę głową i mocno zaciskam powieki, by zatrzymać bombardujące mnie od środka emocje, z którymi nie umiem sobie poradzić. To nie fair. Moje pragnienie by porzucić wszelkie myśli i uczucia, które wróciły tego wieczora, zostaje odrzucone, gdy Harry idzie za mną do salonu.
- Nie musisz wychodzić - oferuje z desperacją w głosie.
Oczy Harry'ego skanują pokój, jakby szukał czegoś co powstrzyma mnie od wyjścia. To druzgocące, bo jeszcze nie tak dawno wystarczył jeden jego uśmiech, bym wpadła mu w ramiona. Jednak teraz nie jest już wystarczającym powodem by mnie zatrzymać i on sam zdaje sobie z tego sprawę.
- Proszę. - Pospiesznie przełyka ślinę. - Zo..zostań jeszcze trochę.
Jego dłonie drżą, a dolna warga zostaje uwięziona między zębami z niepewnością zagubionego dziecka. Gdyby trzymał pluszowego misia, można by pomyśleć, że jest maluchem na skraju łez, który nie chce jeszcze iść do łóżka.
- Nie.
Odwracam się plecami do niego, mocując się z poduszkami na kanapie, żeby dostać się do mojej kurtki. Mieszkanie nagle staje się zbyt duszne i chcę je jak najszybciej opuścić. Muszę od niego uciec, bo znowu ściąga mnie w dół do miejsca, z którego tak desperacko staram się wyczołgać.
- Dopiero co przyszłaś.
Spoconą dłonią przeczesuje swoje włosy, poskromione bandaną. Wcześniej umknęło to mojej uwadze, ale teraz widzę dokładnie, że jego paznokcie zgryzione są niemal do krwi. Jest ucieleśnieniem wraku znerwicowanego człowieka, a ja jestem straszną osobą chcąc go opuścić.
- Nie chcę zostać.
Słowa palą moje gardło, kiedy je wypowiadam.
- Mogę cię odprowadzić.
- Nie potrzebuję cię...
Miałam zamiar powiedzieć mu, że jego oferta jest zbyteczna, ale niedokończone zdanie zawisło w powietrzu między nami. Gdyby moje serce nie było wystarczająco potłuczone, rozpadło by się teraz pod jego zrozpaczonym spojrzeniem. Cieniuteńka nić porozumienia, która nas łączyła została przecięta, a my trzymaliśmy oba jej postrzępione końce. Jego oczy wypełniają się łzami w nadchodzącym uwolnieniu emocji, a klatka piersiowa zaczyna unosić się i ciężko opadać.
- Proszę - rzuca na wydechu.
Prawie się przewracam wypadając na korytarz. Drzwi zamykają się z trzaskiem i znowu jestem sama. Jednak poczucie winy i odpowiedzialności zaciska się coraz ciaśniej na moim przełyku. Przywiera do mojej skóry niczym pot w upalny letni dzień. Przemaszerowałam pół długości korytarza, zanim o czymś sobie przypominam i staję w miejscu jak wryta.
- Cholera.
Byłabym usatysfakcjonowana gdybym po prostu mogła odejść, uciec od tego koszmaru, którym stał się dzisiejszy wieczór, ale moja własna głupota sprawiła, że zostawiłam torebkę u niego na kanapie. Nie kłopotałabym się nią, gdyby przedmioty w niej schowane nie decydowały o moim powrocie do domu. To przerost dumy sprawia, że niechętnie przemierzam krótki dystans by ponownie wejść do jego mieszkania. Delikatne pchnięcie drzwi wystarcza, bym znalazła się w środku.
- Zostawiłam swoją.. Harry?
Jest na podłodze, próbuje zaczerpnąć powietrza, ale wnioskując po długich, sporadycznych wdechach nie robi żadnego postępu. Ponownie wołam jego imię, ale pozycja którą przyjął ciągle wygina jego kręgosłup. Palce jego dłoni szeroko rozstawione na dywaniku, wbijają się w materiał, a jego broda prawie dotyka klatki piersiowej i wydaje mi się, że Harry zaraz zwymiotuje.
Kolana palą tępym bólem, kiedy opadam na posadzkę. Biorę jego twarz w obie dłonie, dając mu znać, że nie jest sam. Lekko się prostuje i widzę jego szeroko otwarte oczy. Płytkość jego oddechów wytrąca mnie z równowagi.
- Ja..Bo.. Ja nie mogę...
Przytul go. Z żałosnym ściskiem w trzewiach myślę o ludziach, którzy znają Harry'ego jak najlepiej, o tym gdy był małym chłopcem, kiedy zagrażająca obecność jego ojca stawała się zbyt przytłaczająca. Przytul go.
Wyjątkowa para oczu traci pole widzenia, kiedy zbliżam się do Harry'ego, a on zatraca się w moich ramionach, gdy siadam za nim. Moje dłonie przesuwają się po jego nienaturalnie wygiętych plecach, gdy przygotowuję się, by go przesunąć. Harry ciągle zatracony jest w swoim świecie do momentu aż miękko wypowiadam jego imię. Lekko poprawia swoją pozycję siedzącą, odchylając głowę do tyłu, jego ciało przylega do mojego jak kwiat łaknący promieni słońca. Korzystam z okazji i wsuwam ręce pod jego pachy. Gdy przytulała go siostra był małym chłopcem, którego łatwo było otulić ramionami, nie wydaje mi się, żeby choć w nikłym stopniu przypominał wtedy mężczyznę siedzącego teraz przede mną. Ciężar jego ciała jest trudny do udźwignięcia i ledwo daję sobie z nim radę. Nawet adrenalina i pilność sytuacji nie pomagają przytrzymać go w bezpiecznej pozycji. Wydaję z siebie przeciągły płaczliwy jęk, co bardziej przypomina wycie zwierzęcia, bo rosnąca frustracja rozdziera moje wnętrze. Wbijam pięty w podłogę by utrzymać się w miejscu. Mija kilka długich sekund, gdy Harry ze świstem wciąga powietrze, wciskając w moją klatkę piersiową swoje plecy. Z sercem łomoczącym między jego łopatkami, opieram się o kanapę by zapewnić nieco wsparcia naszemu przymuszonemu uściskowi. Harry siedzi między moimi rozłożonymi nogami, układającymi się w literę V.
- Już dobrze - mówię ponaglającym szeptem, próbując go uspokoić. - Wszystko będzie dobrze. Spróbuj oddychać razem ze mną.
Celowo wyolbrzymiam ruch mojej klatki piersiowej, żeby mógł dokładnie poczuć stateczny rytm na swoich plecach, ale on nie słucha. Cały drży, gdy krzyżuję ręce wokół jego torsu. Łkanie Harry'ego jest pozbawione jakiejkolwiek emocji, to jego instynkt wziął górę wypierając wszelakie myśli niezwiązane z przeżyciem i pozyskaniem powietrza.
- Ćsiii...
Ataki astmy powodują podobne efekty. Pamiętam jak moja kuzynka upadła raz na ziemię z zabrudzonymi trawą kolanami i świszczącym oddechem w klatce piersiowej. Ciocia wetknęła jej wtedy inhalator do ust, ale ja nie mam żadnego leku dla Harry'ego. Nie ma takiej magicznej tabletki, czy zbawiennego spreju w inhalatorze, który mógłby przerwać atak, którego doświadcza Harry.
Głowa Harry'ego opiera się o moje ramię, gdy ściągam z niej bandanę uwalniając jego włosy. Jego klatka piersiowa unosi się ciężko pod moją prawą ręką, podczas gdy lewą przeczesuję jego włosy. Zawsze uważał to za najlepszą metodę pocieszenia, z łatwością pozwalało mu to spokojnie spać. Teraz to wszystko wydaje się tak odległe. Wzdrygam się zaskoczona, kiedy nader gorąca dłoń kurczowo chwyta materiał spodni na moim udzie. Drugą szarpie za kołnierz swojej koszulki, aż do momentu gdy oferuję mu swoją rękę do potrzymania. Plątanina naszych kończyn spoczywa na jego torsie tworząc nieskładny chaos spoconych dłoni i poranionych odcisków palców.
Jestem przy tobie, Skarbie.
Najdłuższe cztery minuty mojego życia dobiegały końca, gdy zdumiewająco szeroki tors Harry'ego miarowo uspokajał swoje ruchy. Czuję się jakbym przebiegła maraton z watahą wilków depczących mi po piętach w rażącym blasku słońca. Moje wyczerpanie jest ewidentne, więc  nie mam pojęcia co musi czuć Harry. Łagodnie kołyszę naszymi ciałami, bacznie obserwując zmiany zachodzące w jego wcześniej rozszalałym pulsie. Obdarzam go szeptanymi obietnicami tego, że jest bezpieczny i że zostanę przy nim tak długo jak będzie tego potrzebował.
Jestem przekonana, że zasnął, aż do momentu, gdy słyszę jak niewyraźnie woła moje imię.
- Zostanę, tylko proszę nie rób już tak więcej.
- Spróbuję.




______________________________________________________________

Do tego rozdziału jest tak jakby jeszcze druga część, którą autorka dodała dzień po tym gdy dodała tę. Mam nadzieję, ze rozumiecie co tutaj się staram powiedzieć bo właściwie to nie wiem xD ale pomyślałam, że skoro tyle czasu musieliśmy czekać na ten  rozdział to tę drugą część przetłumaczę na piątek, żebyśmy znowu nie musieli czekać strasznie długo na kolejny rozdział. Ale jeśli chcecie go jakoś wcześniej to dajcie znać, ale wydaje mi się, że piątek jest spoko. No to mam nadzieję, ze Wam się podobało! Jesuuuu tak się za nimi stęskniłam........ Myślicie że to bardzo nieprawdopodobne żeby za jakieś 2 rozdziay wzięli ślub i mieli dzieci? hm hm hm xD dziękuję że czytacie i że nadal tu jesteście no i do zobaczenia w piątek! :D luv ya so much xxxx


poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rozdział 5.

Samochód praktycznie kołysze się na boki, kiedy zatrzaskuję drzwi. Odrzucam torebkę na fotel pasażera i nieudolnie próbuję umieścić kluczyk w stacyjce. Słyszę jego krzyk, a ryk silnika dodatkowo wytrąca mnie z równowagi. Byłabym beznadziejnym kierowcą rajdowym.
- Bo!
Silnik warczy, wyrażając swoje niezadowolenie, kiedy zbyt gwałtownym ruchem wrzucam pierwszy bieg. Pas bezpieczeństwa zatrzymuje mnie przed wyskoczeniem przez szyberdach, kiedy do szyby od strony kierowcy przylega duża dłoń. To wystarczający szok, żebym szybko nacisnęła przycisk blokujący wszystkie drzwi w aucie. Nie zamierzam uciekać na zewnątrz, ponieważ ulica jest opustoszała, a ja nie mam ochoty włóczyć się po tej okolicy.  Dłoń ponownie odbija się od szyby, tym razem jednak nieco bardziej niecierpliwie. Odjeżdżam a palce zostawiają na szybie przepełnione nadzieją smugi, zacierające wszelkie złożone wcześniej obietnice.
Nie udaje mi się wbić drugiego biegu, mój umysł najwidoczniej odłączył się od mojej stopy, kiedy mechanizm samochodu warczy pod moim nieskoordynowanym naciskiem. Samochodem szarpie, aż w końcu zatrzymuje się bez ruchu, a ja siedzę z trudem próbując złapać oddech. Dłonie instynktownie zakrywają moją twarz, wygłaszając filozofię „jeśli nie mogę tego zobaczyć, to nie istnieje”. Nie zdobyłam się na płacz, tylko siedziałam tam i łkałam sucho.
Hamulec ręczny został zaciągnięty, a moja głowa ciekawsko odwraca się przez ramię sprawdzić „martwy punkt” za mną. Nie widzę go. Odpinam pas bezpieczeństwa, ostrożnie parkuję przy poboczu i dopiero wtedy go dostrzegam. Harry siedzi na krawężniku, tuż poza okręgiem smugi światła, którą daje uliczna latarnia. Zagubiony w swoim własnym towarzystwie, z kolanami przyciągniętymi do klatki piersiowej i nisko opuszczoną głową. Wygląda tak niepozornie, że nigdy nie domyśliłbyś się połaci jego rozmiaru. 
Pochodzę do niego z ciężkim sercem, siadam po jego prawej stronie, zachowując bezpieczną odległość, by dla przypadkowego przechodnia wyglądać jak zwykła para nieznajomych. Głowa Harry'ego podnosi się, jakby wyczuł brak wolnej przestrzeni, którą zakłóciło moje ciało. Nie patrzy na mnie. Przestrzeń między nami powoli wypełnia się tymi wszystkimi rzeczami, których nie mogę powiedzieć. Boję się, że jakikolwiek mój ruch, albo słowna interakcja może z powrotem zapędzić go do schowania się w swojej skorupie. Nie możemy siedzieć tu tak całą noc.
- Przepraszam - mówię półgłosem.
Szum świata umilknął, jakbyśmy byli ostatnimi świadkami istnienia. Powoli zabija mnie to, jak Harry wydłuża dystans między wypowiedzianymi słowami. Proszę, powiedz coś.
- Za co? - pyta, jakby na świecie było przynajmniej milion rzeczy, za które mogłabym go przeprosić. Pewnie tak jest.
- Nie potrzebnie uciekałam. Nie powinnam była tego robić.
Lekko przytakuje i nie jestem pewna, czy to potwierdzenie tego, że przyjął do wiadomości moje słowa, czy może zgadza się ze mną w kwestii mojej niepotrzebnej ucieczki. Cieszę się jednak z jakiejkolwiek formy reakcji z jego strony, skupiając swoją całą uwagę na ruchach linii jego szczęki i tym, jak nerwowo skubie zębami swoją dolną wargę. Profil boczny to jedyne co ma mi do zaoferowania.
- Jesteś.. - zaczynam, ale moja wypowiedź zostaje natychmiast przerwana.
- Co tu robisz?
Mimo, że pytanie kieruje patrząc w asfalt przed sobą, burzy ono całą moja powłokę zewnętrzną, paląc mnie od środka.
- Właściwie to nie jestem pewna - przyznaję.
Chora ciekawość, tak mi się wydaję. Brak samodyscypliny i niemoc powiedzenia sobie "dość tego". Nigdy nie powinnam była tu wracać.
- Bo, to nie jest najprzyjaźniejsze miejsce w ciągu dnia.
Gwałtownie odwracam głowę, patrząc w kierunku końca ulicy, gdzie kilka chichoczących kobiet potyka się o krawężnik, torebki kołyszą się przy ich bokach, gdy ignorują naszą obecność. Kontynuują swój spacer do momentu, aż całkiem znikają z pola widzenia. Jeśli mam być szczera jestem trochę zdziwiona, że właśnie to go zmartwiło. Siedzę tu obok niego, a on myśli tylko o tym, że nie powinnam kręcić się w ciemności. Pieprzyć go. 
- Byłam tu wcześniej - odpowiadam bezceremonialnie, wycierając pot ze swoich dłoni w materiał jeansów. 
- Wiem - mówi przez zaciśnięte zęby.
Jego niezadowolony ton głosu sprawia, że przekręcam głowę w jego stronę i jestem zdziwiona widząc go oddalającego się od bezbronności. Nie dam nabrać się na to, że zaczyna się otwierać mimo, że jego język ciała zdradza pewność siebie i swobodę. Wyprostuj się, wyglądaj potężnie, przejmij kontrolę. Gówno prawda. To tylko fasada, którą zdał się opanować perfekcyjnie.
- Nie zrobiłam tego, żeby cię rozzłościć.
- Nie. Przyszłaś żeby się pogapić jak każdy inny, no nie? Warto było?
Już prawie zdobył się na odwagę, by na mnie spojrzeć, ale pohamował się zanim to zrobił. W jego słowach kryje się coś ostrego, rozrywającego jakiekolwiek woale okalające tę sytuację. 
- O czym ty mówisz? Ja tylko..
- No co? - przerywa ponownie.
- Chciałam zobaczyć czy wszystko z tobą okej.
- No i co, kurwa - warczy Harry. - Wyglądam jakby było ze mną wszystko okej?
Sarkazm sączył się z jego retorycznego pytania i naprawdę staram się dotrzymać kroku temu jego nowemu zachowaniu. Składa się ze zwięzłych, uszczypliwych docinków, co dalej przekonuje mnie tylko o tym, że to nie jest już ten chłopak, którego zapamiętałam. Widzę plecy Harry'ego, gdy wstaje i oddala się w sobie tylko znanym kierunku.
- Jesteś niesprawiedliwy. Przestań zachowywać się jak kutas i porozmawiaj ze mną.
Idę za nim, próbując dosięgnąć dłoni kołyszącej się przy jego boku, kiedy słowa wyfruwają z moich ust. Moje palce ledwie dotknęły jego, a iskra, którą spodziewałam się poczuć, była obecna na długo przed tym momentem. Niewiele już zostało do ocalenia.
- Nie, ty.. Nie bądź okrutna - gubi się we własnych słowach walcząc ze zniesmaczeniem, a ja próbuję go odwrócić. Wyobrażam sobie głęboką zmarszczkę między jego brwiami, wyrażającą jedynie niezadowolenie, kiedy wyrywa swoją dłoń z mojego uścisku. - Nie masz prawa tego robić - syczy zaciekle.
To niesamowicie bolesne myśleć, że nawet nie może na mnie spojrzeć. Jego dłonie zakopują się głęboko w kieszeniach spodni, zapewniając mu ochronę przede mną.
- Kiedy mnie tu zostawisz - mówi, kręcąc głową. - Bo, nie będę w stanie..Po prostu..Proszę cię, po prostu mnie nie dotykaj.
Idzie tak szybko, że prawdziwym wyzwaniem jest za nim nadążyć. Nie czeka na żadną formę akceptacji nadal oddalając się ode mnie. Wkrótce dzieli nas już cała szerokość ulicy. Stoję w samotności, patrząc na swoje dłonie, jak gdyby skrywały tajemnicę tego, czemu Harry nie może znieść ich dotyku. Ale przecież to tylko dłonie, linie wtopione w wewnętrzne ich strony, niczym rozgałęzienia rzek. Nie zrobią mu krzywdy.
Rozważam, czy nie zostawić go samego, nie poświęcając mu więcej mojego daremnego czasu. Modlę się o deszcz, by przemoczył go do szpiku kości.
Mimo moich życzeń, okazuje się, że lgnę do niego po raz kolejny. Drugi raz nie popełniam tego samego błędu, nie sięgam by go dotknąć, moje ciało nie zniosłoby kolejnej fali palącego odrzucenia. Widzę tylko jego plecy.
- Gdzie twój samochód? - pytam cicho, jakbym nie chciała go spłoszyć. - Podwiozę cię tam gdzie go zaparkowałeś.
- Nie mam samochodu.
- W takim razie zabiorę cię do domu - naciskam. - Albo mogę cię podrzucić do kogoś, ja..
- Do domu - przerywa mi podniośle. 
- Okej.
To dziwne uczucie, kiedy posłusznie idzie za mną, zwłaszcza pamiętając naszą ledwo odbytą konwersację. To boleśnie znajome, gdy podaje mi moją torebkę leżącą na miejscu pasażera i zapina pas. Składa swoje dłonie i opiera je na kolanach, a ja zjeżdżam z krawężnika nieco bardziej zgrabnie niż poprzednim razem. Nie chcę zagłuszać jego obecności, żadnym dźwiękiem, więc radio pozostaje wyłączone. Długimi palcami skubie poprute na kolanie spodnie, a ja muszę powstrzymać część mnie, która chce skarcić go w matczynym geście.
- Gdzie jedziemy?
Jego głos milknie w ciszy rytmicznie pracującego silnika. Skręcamy w prawo na skrzyżowaniu. Niewielkie znaczenie ma to, że zatrzymaliśmy się na środku jezdni, skoro za nami nie ma żadnego auta, którego właściciel mógłby nacisnąć klakson.
- Zabieram cię do domu, do twojego mieszkania.
Roztrzęsiona dłoń nerwowo obraca srebrne krążki na jego wskazującym i środkowym palcu. 
- Już tam nie mieszkam.
Wyłączam silnik.
- Gdzie mieszkasz?

***

Wychodzę z samochodu, będąc przywitaną groźnym widokiem trzech dużych bloków mieszkalnych. Księżyc wygląda zza luki między pierwszym, a drugim, niemal z ulgą chowając się za przebiegającą po ciemnym niebie chmurą. Przyjazny i przystępny, to dwa słowa nieobecne na liście przymiotników, których użyłabym do zareklamowania tutejszej nieruchomości.
Harry stoi koło samochodu z nisko spuszczoną głową, niepewny tego co stanie się za chwilę. Zdejmuję z niego ten ciężar.
- Wejdę do środka, jeśli chcesz.
- Ta - mówi, nie czekając nawet aż skończę zdanie.
Wciskam kluczyki od samochodu do torebki, a on przechodzi przez drogę niezamierzenie wskazując mi drogę. Kilka metrów na przód i zdaje sobie sprawę, że ociągam się w tyle, zapominając, że kiedyś był świadomy moich krótszych nóg, więc zwalnia wyrównując nasz krok. 
Drzwi wejściowe do bloku numer dwa zostają otwarte i dziękuję Harry'emu, gdy przytrzymuje je ręką, wpuszczając mnie jako pierwszą. W holu śmierdzi wilgocią i stęchlizną, zwalam to na karb różnokolorowych wykwitów w rogu, tuż przy suficie. Nie ma żadnego domofonu, więc każdy bez przeszkód może sobie tu wchodzić i wychodzić.
- Zejdzie mi tylko chwilę - oświadcza łagodnie Harry. - Czynsz sam się nie zapłaci.
Znika za ciężkimi drzwiami przeciwpożarowymi, a ja zostaję sama mając chwilę na rozejrzenie się po holu. Światło z kinkietów przymocowanych do obłażącej z tynku ściany mruga co chwilę z charakterystycznym szklanym pstryknięciem akompaniującym dudniącej muzyce, dobiegającej z samochodu wyścigowego jakiegoś chłoptasia. Mijaliśmy go wchodząc do środka, ale nie zwróciłam na niego zbytniej uwagi, decydując się na nie opuszczanie boku Harry'ego, modląc się przy tym o anonimowość. Czuję silną potrzebę sprawdzenia bezpieczeństwa mojego auta. Pewnie kradli już jakieś części od silnika, albo grzebali w układzie hamulcowym. 
Drzwi wejściowe otwierają się z hukiem i jestem zaskoczona, że klamka nie utknęła w przylegającej ścianie z uwagi na to z jak dużą siłą płyta została pchnięta. Moje obserwacje wnioskują w dwóch mężczyzn i kobietę. Ich rozmowa milknie, kiedy bacznie mierzą mnie od góry do dołu.
- Mieszkasz tu? - pyta dziewczyna z zaczesanymi do tyłu włosami.
Nie jestem do końca pewna jak powinna brzmieć właściwa odpowiedź, umysł podpowiada mi, że jaka by ona nie była i tak stanę się celem. Decyzja zostaje jednak szybko podjęta.
- Nie.
Jeden z mężczyzn robi krok do przodu, jest niższy niż kobieta i ma poburzone włosy w kolorze miodowym. Mimo, że jego spodnie są zabezpieczone paskiem, nadal zwisają nisko na jego krępej sylwetce. 
- W takim razie się zgubiłaś?
- Nie - powtarzam.
Nieprzyjemne uczucie w żołądku pogłębia się, kiedy wymieniają przebiegłe uśmiechy. W świadomej próbie stania się dla nich trudniejszym celem przesuwam się powoli w stronę drzwi prowadzących do dalszej części budynku. 
- Mój znajomy wszedł gdzieś tutaj, może uda mi się go znaleźć.
Moje ramiona przywierają do drewnianej płyty i czuję nagłą potrzebę zachowania choć minimum higieny w tej niedorzecznej co do warunków sytuacji. Teraz, gdy jedno z nich ruszyło za mną brud na moich ramionach jest moim najmniejszym zmartwieniem. Wiem, że ktoś za mną idzie, bo słyszałam dźwięk zamykanych drzwi.
- Na którym piętrze mieszka twój znajomy?
Zerkam do jednego z odgałęzień głównego korytarza, a potem w drugą stronę. To pierdolony labirynt.
- Nie wiem. Nie powiedział.
Moja odpowiedź jest mało łagodna, kiedy gwałtownie odwracam się twarzą do nich. Kobieta i jeden z mężczyzn stoją w korytarzu razem ze mną, drugi zawisł rękami na framudze od drzwi z wymownym uśmieszkiem. Sposób w jaki rozbawienie spływało z jego ust był niemal komiczny. Jestem ostatnią osobą na świecie, która wie o co chodzi, kiedy cała trójka momentalnie blednie.
- Ona nie chce nic od was kupić - rozbrzmiewa głos Harry'ego.
Kobieta niechętnie wysuwa się na pierwszy plan, kiedy jej kompan robi kilka kroków w tył. Czuję obecność Harry'ego tuż za mną, razem z tą jego nieopisaną wyższością straszenia ludzi. 
- Dwadzieścia-osiem... To dwadzieścia-osiem - słychać w tle, kiedy atmosfera z sekundy na sekundę robi się chłodniejsza. 
Kobieta spuszcza nisko głowę i próbuje dogonić dwójkę swoich znajomych, którzy niechybnie porzucili ją na pastwę losu. 
Jeszcze przez chwilę wpatruję się w drzwi przez które wyszli i odwracam się w stronę Harry'ego, kiedy słyszę za sobą jakiś ruch. Wydaje się jakbym większość czasu spędzała na rozmowie z jego plecami.
- Co sprzedawali?
Uzyskuję rozbawione mruknięcie, kiedy nadal bawimy się w mniej uduchowioną wersję "podążaj za liderem". Winda otwiera się z charakterystycznym dźwiękiem, akurat w momencie, gdy Harry pcha drewnianą powłokę kolejnych drzwi prowadzących, jak mi się wydaje, na klatkę schodową. Nie wiem na które piętro mamy się dostać, ale nawet obskurne graffiti w windzie nie jest gorsze od wchodzenia po schodach. 
- Nie jedziemy windą? - wołam w sukcesywnie zmniejszającą się szczelinę między powoli zamykającymi się drzwiami. 
Widzę plecy Harry'ego przez małą szybkę, kiedy zatrzymuje się na pierwszym stopniu. Lekko przekręca głowę w moją stronę, a ja nie jestem na tyle wysportowana, by wystarczająco szybko zablokować zasuwające się metalowe płyty windy. 
- Nie radziłbym - odpowiada. - Na szóstym piętrze mieszkają dzieci, które lubią ją blokować. Nie ma pewności, że na trzecie dotarlibyśmy żywi.
Z pewnością nie mam zamiaru spędzić nocy w wiszącym, blaszanym pudle, skazana na pewną śmierć tylko ku uciesze kilku dzieciaków. Wbiegając po schodach za Harry'm, doganiam go, gdy jest na pierwszym półpiętrze. To paskudna wspinaczka na trzecie piętro.
- Ci ludzie na dole, kiedy cię zobaczyli powiedzieli dwadzieścia-osiem. Co to znaczy?
Mijamy wciąż tak samo wyglądające zielone drzwi, przemierzając opustoszały korytarz. Odgłosy telewizorów dobiegają z niektórych mieszkań, w innych z kolei panuje martwa cisza.
- Errr, mieszkam pod dwudziestką-ósemką - wnioskuje niepewnie.
Zatrzymujemy się przed kolejnymi zielonymi drzwiami, a Harry wkłada rękę do kieszeni spodni w poszukiwaniu kluczy. Czujnik światła na korytarzu powoli wyłącza kolejne lampy przy suficie, zatapiając w ciemności coraz większą jego część, a my wreszcie wchodzimy do środka. Moją pierwszą myślą jest to, że nie można tego nazwać domem. Wejście prowadzi od razu do ciasnego salonu. Domyślam się, że jedynym naturalnym źródłem światła w pokoju jest okno na tyłach, czyli w kuchni. Z uwagi na pokrywający go brud śmiem wątpić, żeby chociaż ono było jakimś pocieszeniem. 
Harry stoi przy końcu kanapy z marginalnie pochyloną głową i wygląda jakby nie czuł się dobrze w swoim własnym mieszkaniu. 
- Miło tu, Harry - mówię łagodnie.
- Nie musisz silić się na grzeczność - śmieje się słabo. - Nawet moja mama i siostra mnie tu nie odwiedzają. Nie chcę, żeby tu przychodziły. Wiem, że to gówniana nora.
Nie wiem co powiedzieć, więc po prostu zaczynam rozglądać się po mieszkaniu. Telewizor jest o wiele mniejszy niż ten który miał kiedyś, nie ma ani śladu konsol do gier, a lampa stojąca obok wymaga zmiany żarówki. Mój wzrok przenosi się po wypchanej ulotkami sofie, a obserwacje ustają momentalnie, kiedy dostrzegam kij baseballowy oparty o podłokietnik kanapy. 
- Miałem włamanie jakiś czas temu - próbuje wyjaśnić. - Nie wracałem tu od tamtej pory.
- Cholera - odpowiadam mechanicznie.
Harry zdejmuje buty, asekurując się swoimi własnymi stopami, po czym kieruje się w stronę kuchni, a ja idę za nim, niczym przywiązana do niego niewidzialnymi sznurkami. Obserwuję jak pochyla się nad blatem, by wyciągnąć wysoką szklankę z szafki. 
- Chcesz coś do picia?
Podchodzę z jego prawej strony. Moja dłoń lekko ociera się o jego bok, kiedy próbuję zmniejszyć dystans między nami, a on reaguje w sposób do którego kompletnie nie przywykłam. Dokładnie jak poprzednio, Harry odsuwa się, zwiększając swoją osobistą przestrzeń. Chwyta szklankę a knykcie jego palców momentalnie bieleją i martwię się czy szkło wytrzyma nacisk jego siły.
- Nie, dziękuję - odpowiadam.
Kuchenny kran zostaje odkręcony, woda pryska przy odpływie, a Harry czeka aż stanie się wystarczająco chłodna. Załamuje się, widzę to dokładnie sekunda po sekundzie. Jego dłonie drżą, a oddech przyspiesza. Chwyta krawędź blatu, by ochłonąć.
- Przyniosę ci ją - mówię. - Nie ma problemu.
Odkłada szklankę na blat, żeby uniknąć przypadkowego kontaktu.
- Pójdę się położyć. - Przytakuje swoim słowom.
- W porządku.
Obserwuję jego chwiejny chód do momentu, aż znika w sypialni. Moja kurtka razem z torebką lądują na kanapie, po czym ponownie wracam do kuchni. Myślę nad przygotowaniem mu jakiegoś jedzenia, ale próby znalezienia czegokolwiek zatrzymują się na starych resztkach chińskiego dania na wynos i przeterminowanym mleku. Wyrzuciłabym to od razu, ale nie chcę interferować i nie mogę pozbyć się myśli, że wcale o siebie nie dbał. W takim razie zostaje tylko woda.
W sypialni czuć won dymu, zakorzenionego w pomieszczeniu. Łóżko jest puste, a gdy mój wzrok odnajduje Harry'ego, widzę jak majstruje coś przy przedmiotach ustawionych na górze jednej z szafek. Jestem prawie pewna, że mój ruch nie mógł być niczym powodującym przestrach, jednak zaalarmowanie z jakim poruszył się Harry wywołało mały bałagan.  W trwodze odwrócił się tak gwałtownie, że wytrącił szklankę z wodą z mojej dłoni. Ta rozbiła się na drobne kawałeczki, rozlewając zawartość po podłodze. 
- Bo... Bo, przepraszam - mówi desperacko. - Nie..Nie zauważyłem cię.
Jest zbity z pantałyku i tylko dzięki temu mam wystarczająco dużo szczęścia, by w pełni zobaczyć jego twarz, co prawie ścina mnie z nóg. Kiedy wyciągam dłoń w jej kierunku, Harry pojmuje swój błąd. Delikatnym, ale pewnym ruchem chwytam jego podbródek, zanim ma szansę mnie powstrzymać.
- Nie rób tego - protestuje słabym głosem. - Bo, przestań.
Moja druga dłoń przenosi się na bok jego twarzy. Harry zastyga w bezruchu, kiedy mój kciuk znaczy ślad jego blizny. Przypomina mi się wcześniejsza sytuacja z natarczywą dziewczyną w klubie i tym, jak podeszłyśmy do Harry'ego. Nie przeszkadza mi to, powiedziała a jej wypowiedź nie miała dla mnie większego sensu, aż do teraz. Jego oczy są zamknięte, ale nie ma żadnych wątpliwości, że zagojona rana przechodzi w linii ukośnej przez jego brew i lewą powiekę. To nie jest prosta linia, jej górna część jest dziwnie poszarpana, co sprawia, że mój żołądek niemal ląduje na samej ziemi. 
- Otwórz je.
Harry już nie boi się mojego dotyku, teraz to czysty upór.
- Otwórz je - domagam się.
Moja dłoń opada bezwiednie przy moim boku, a ciało cofa się o krok. Nie jestem jeszcze w stanie znienawidzić mojego odzewu, bo nadal pochłania mnie szok. 
- No, przyzwyczaiłem się już do takiej reakcji - oświadcza gorzko.
Źrenica została uszkodzona, nie jest już perfekcyjnie okrągła i zachodzi lekko na tęczówkę, która jest teraz wściekłą kombinacją ciemnej zieleni i niebieskiego. Całe oko jest nieznacznie przytłumione mlecznobiałym odcieniem. Czuję jakby cały mój wewnętrzny świat zostawił mnie samą.
- Ja nie..
Harry nadal pozwala mi przetworzyć to co widzę.
- Niedowidzenie połowiczne.
Uśmiecha się słabo.
Kręcę głową i próbuję złapać oddech, który uleciał z moich płuc.
- Nie rozumiem - mówię błagającym tonem.
Spuszcza wzrok, zanim ponownie zdobywa się na odwagę by wreszcie po raz pierwszy w pełni na mnie spojrzeć.
- Bo, niedowidzę na lewe oko. 

__________________________________________
OKEJ, ZOSTAWCIE MNIE TU JA SOBIE POPŁACZĘ.
CZEMU HANNAH TO ZROBIŁA, TO JA KURWA NIE WIEM. SUMIENIA NIE MA ZA GROSZ. 
IM DONE. 






czwartek, 22 maja 2014

Rozdział 4.

Wróciłam, wbrew mojemu zdrowemu rozsądkowi. Mając zobowiązania wobec Jamesa i Tiff na piątek i sobotę, udało mi się wygospodarować niedzielę, żeby wrócić do domu. Tiff marudziła, próbując przekonać mnie, że moja mama niedługo będzie miała mnie dość. Ale tak naprawdę nie przyjechałam tu zobaczyć się z mamą. 
Podryguję kolanem, czując podekscytowanie i napięcie spowodowane oczekiwaniem. To dość osobliwe połączenie, a motyle w moim brzuchu są chyba tak samo skonsternowane jak ja. Ich skrzydła odbijają się od moich wnętrzności, gdy tylne drzwi otwierają się przed Harrym. Ma do wykonania zadanie, nie rozpraszają go mało wybredne krzyki wydobywające się z zionących alkoholem ust przybyłych.
- Czubek!
Dzisiaj wygląda inaczej. Jest bardziej czujny, bardziej świadomy swojego otoczenia. Siadam z powrotem na swoim stołku, obserwując ponad głowami ludzi, kiedy przechodzi przez tłum. Nie towarzyszy temu żadne show. Spiker jest wytrącony z równowagi, nie miał zbyt wiele czasu, by móc zapowiedzieć Harry'ego. Chłopak zsuwa czarny kaptur ze swojej głowy, a jego zainteresowanie publicznością jest nadzwyczaj wzmożone. Nigdy nie skupiał się na kimś innym, oprócz swojego przeciwka, a dzisiaj uważnie skanuje każdą jedną twarz, która go otacza. Wszystko zaciska się w moim brzuchu, przywołując na myśl uczucie, gdy dzielą cię sekundy od bycia odnalezionym podczas zabawy w chowanego.
Harry jeszcze raz omiata wzrokiem salę, a spiker usuwa się z ringu. Chłopak podchodzi do lin i pochylając się nad nimi, próbuje wyostrzyć wzrok, tym samym potwierdzając swoją rangę i tożsamość. Szuka kogoś.
Niestety nie widzę zbyt dobrze jego twarzy. Gdyby było inaczej, mam nadzieję, że dostrzegłabym jakiś oznak tego co zaprząta jego myśli. Siedzę skulona, zajmując się się swoimi własnymi przemyśleniami, kiedy walka się zaczyna powodując hałas coraz głośniejszych okrzyków nawołujących do wzajemnego pastwienia się nad sobą. Nie powinien tego wszystkiego słuchać. Sytuacja przypomina tę, kiedy jakieś zwierzę poddaje się kwarantannie. Ludzie wytykają je palcami, wykrzykując nieprzyjemne rzeczy, żeby tylko uzyskać jakiś odzew. Żeby zwierzę się podniosło, dało głos. Harry tym razem nie miał zamiaru nikogo pogryźć.
Tusz na jego lewej ręce wydaje się być rozmazanym gdy szybko nią porusza, by blokować ciosy i je zadawać. Musi bronić się nie tylko przed pięściami, łokciami i barkami. Jest świadomy ostrych uderzeń kolanami, które wbijają się w jego brzuch. Robi unik przed prawym sierpowym, odpowiadając agresywnym kopniakiem w udo mężczyzny.
Ciągle jestem oszołomiona kombinacją uderzeń. Żadnych zasad. Liczy się tylko to, by położyć na deski swojego przeciwnika, wszelkimi możliwymi sposobami, jak się okazuje. Harry umie się przystosować, doskonale radzi sobie z tą nową formą walki, która nie uznaje praktycznie żadnych elementów odzieży ochronnej, pomimo, że jej niezbędność jest widoczna gołym okiem. Każde kolejne uderzenie podsyca apetyt publiczności, spragnionej przekonać się, czy ich zwycięzca zapewni im kolejny spektakularny nokaut. 
Harry sprowadza walkę do parteru, podcinając prawą nogę przeciwnika i unieruchamia go zakładając dźwignię na tyle jego kolan. Mężczyzna upada szczęką prosto na ring, ale szybko stara się odwrócić na plecy. Współczułam mu. Jego język ciała odzwierciedlał realizację w jak beznadziejnej pozycji się znalazł. Unosi przedramiona, by osłonić swoją twarz, kiedy Harry nieprzerwanie wymierza w nią ciosy. Jego włosy odsunięte są do tyłu i przytrzymywane przez bandanę. Dzięki temu nie rozpraszają go, opadając na jego twarz. To jednak nie pomaga zbyt wiele w powstrzymaniu czynników zewnętrznych. Zarówno Harry, jak i ja, oraz reszta zgromadzonych, kierujemy swoje głowy w kierunku zamieszania przy barze. Znaleźli się już chętni do zaprowadzenia porządku i opanowania chaosu, którego członkowie powinni się wstydzić. Urojone poczucie wyższości daje o sobie znać, gdy mężczyzna z żałosnym triumfem cieszy się, że udało mu się przewrócić na ziemię innego, słaniającego się na nogach od ilości wypitego alkoholu, imprezowicza. Kręcę głową z dezaprobatą, a on chyba zaczyna być sceptycznie nastawiony do samego siebie. 
Wracam wzrokiem na ring. Harry został odepchnięty na bok, a jego przeciwnik właśnie podnosi się na równe nogi. Chłopak klęczy, a ja nie mogę się nadziwić jak sytuacja w ringu łatwo może się zmienić. Nie ma żadnej litości. Wzdrygam się, gdy mężczyzna wymierza celnego kopniaka w i tak już nadwyrężone ramie Harry'ego, za które się trzyma. Atak zostaje odparty w ostatnim możliwym momencie przez prawą rękę Harry'ego. Zsuwam się z krzesła i z głośno walącym sercem, gorączkowo przeciskam się przez tłum ludzi, by znaleźć się z przodu. Cztery sekundy? Pięć? Nie jestem pewna, ale wiem, że to kwestia kilku mrugnięć. Tylko Harry stoi na ringu.
W jego kierunku padają niemiłe słowa, wykrzykiwane przez rozczarowanych ludzi, którzy stracili swoje zakłady. Harry wydaje się nie zwracać na nie uwagi, schyla się, by przejść przez liny i zeskakuje w dół. Zaskoczony spiker zostaje na ringu sam na sam z zakrwawionym zawodnikiem, nie mając przy boku drugiego wojownika, by podnieść jego rękę w geście zwycięstwa. Śledzę wzrokiem Harry'ego, kiedy toruje sobie drogę do tylnych drzwi, cały czas masując swoje obolałe ramie. 

***

Usiadł przy barze, lekko się garbiąc. Trzeźwi trzymali się od niego w bezpiecznej odległości, ale tych pijanych mało to obchodziło. Wyłamał się ze swojej rutyny. Walczyć. Wygrać. Wyjść. Uniknął potwornej jatki w ringu, a po tym, kiedy wyszedł tylnymi drzwiami dla pracowników, nie spodziewałam się jeszcze go zobaczyć. Byłam skonsternowana i lekko zakłopotana, gdy usiadł przy barze, między wędrującymi grupkami ludzi. Głównie był to jednak szok, który sprawił, że ponownie zaparkowałam swój tyłek na krześle. Szok i to nienasycenie, chęć spędzenia jak największej ilości czasu w jego obecności.
Jego gust nie zmienił się zbytnio, jednak nie da się ukryć, że nabył osobliwą tendencję do faworyzowania rzeczy czarnych, spranych i podartych. Z tego co widzę w jego garderobie nie można dopatrzeć się żadnego innego koloru i nie będę ukrywać, że lekko mnie to zdemobilizowało. Zwyczajowe, obcisłe jeansy są znoszone i ciemne, kolorem dopasowujące się do T-shirtu, który ma pod kraciastą koszulą. Mogę powiedzieć, że jego ramię nadal sprawia mu ból ze względu na to, że zdecydował się oprzeć rękę na kolanie. 
Mack się spóźniał. Nie widziałam go przez cały wieczór, więc po prostu zamówiłam sobie coś do picia i na własną rękę zajęłam stolik. Wiele osób wyszło zaraz po ostatniej walce wieczoru, atmosfera przy barze też lekko się ochłodziła, nie przypominając już wcześniejszej areny sprzeczek. Nie minęło dużo czasu, zanim zostałam zmuszona podzielić z kimś stolik. Nie miałam nic przeciwko odrobinie towarzystwa. Zabawnie jest słyszeć fragmenty rozmów i podpity śmiech.
- Podoba ci się?
Odwracam się do dziewczyny, siedzącej obok mnie. Jej eyeliner jest celowo roztarty, a małe srebrne kółko przebija jej wargę. Pasuje jej niedbale ścięty bob, na którego zostały wystylizowane jej włosy.
- Kto? - pytam, chociaż jest całkiem jasne o kogo jej chodzi.
Widocznie byłam nie dość dyskretna w moim podziwie. Nie zamierzałam posuwać się dalej, prócz kilku zachłannych spojrzeń w jego kierunku, nie spodziewałam się też, że przyciągnę czyjąś uwagę. 
- Harry.
Kręcę głową, czując zażenowanie wywołane faktem, że zostałam przyłapana na gorącym uczynku. Dziwnie czuję się słysząc jego imię. Zazwyczaj wszyscy używali jego nazwiska, jakby "Harry" było zbyt osobiste.
- Farbujesz włosy?
To nagły zwrot w rozmowie, którego z pewnością się nie spodziewałam. Jej palec wskazujący sunie w zamyśleniu po jej ustach, gdy zastanawia się nad moim naturalnym kolorem włosów. 
- Tak.
- Szkoda. - Jej palce przejeżdżają po włosach, które dopiero co wsunęłam za ucho. - Słyszałam, że lubi małe brunetki - mówi zaczepnie, uśmiechając się przy tym zadziornie. Mimo moich przypuszczeń o jej przyjaznych zamiarach, wciąż czuję ciężar lekko złowrogich intencji. - Powinnaś iść i z nim pogadać.
- Lepiej trzymać się na uboczu.
Nie sądzę, że to byłoby mądrą decyzją, zwłaszcza, że dopiero co wydarł się na człowieka, który próbował podjąć z nim jakąś rozmowę. Nie jest skory do pogaduszek, nawet jeśli chodzi o jednego z jego "fanów". 
- Pójdę z tobą.
Moja dłoń znajduje się w jej, kiedy ciągnie mnie za sobą, prowadząc w stronę baru. Ledwie udało mi się poderwać torebkę z kanapy, na której siedziałam, niestety na płaszcz nie było już czasu. Został przy stoliku razem z grupą ludzi, których twarzy nie rozpoznałabym za żadne skarby przez to nikłe oświetlenie.  Czuję się jak dziecko, które zaraz nawiedzi atak furii. Jeszcze chwila i zacznę tupać i piszczeć, żeby mnie puściła. Widzę, gdzie nas prowadzi. Po prawej stronie Harry'ego jest trochę wolnego miejsca. Niezbyt dużo, ale wystarczająco byśmy nie musiały zakłócać swoją obecnością niczyjej przestrzeni osobistej. To ona podejmuje decyzję wykonawczą gdzie mam stanąć. Jej ciało jest barierą między mną a Harry'm. Daje mi znak głową, ale nie mam pojęcia o co jej chodzi. Nie mam czasu nawet zadać jej tego pytania, bo gwałtownie odwraca się twarzą do Harry'ego, nadal trzymając mnie za rękę. Czuję się, jakby całe moje ciało momentalnie zwiotczało. 
- Napijesz się czegoś, przystojniaku? - pyta, a jej głos ocieka ponętnym urokiem.
Wysoce prawdopodobne, że jest to najgorszy tekst na podryw jaki kiedykolwiek słyszałam. Był tak beznadziejny, że na chwilę oderwałam się od sceny dziejącej się przede mną, by powstrzymać się od wywrócenia oczami. Zamiast tego moje wnętrzności przeszyło ukłucie wściekłości. Mój umysł pracuje na najwyższych obrotach, kiedy bezimienna dziewczyna kładzie dłoń na swojej talii, uwydatniając zgrabne biodro. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że to wcale nie zdenerwowanie, ale zazdrość. Nie chcę, żeby się do niego przystawiała, bo w jakiejś niedorosłej części mojego mózgu postrzegałam Harry'ego jako mojego. Tylko dla mnie. Zabieraj od niego swoje łapy.
- Już mam - odpowiada szorstko.
Z mojego ograniczonego pola widzenia, zerkam jak wskazuje na szklankę wypełnioną bursztynowym płynem, którą przykłada do skroni. Słyszę jak trzaskając roztapiają się kostki lodu i jestem zadowolona jego odmową.
- Mogę kupić ci jeszcze jednego.
Słyszę jak szkło gwałtownym ruchem styka się z blatem baru. To oczywiste, że chce zostać sam, ale ona nadal będzie go dręczyć, prowokować niemile widzianymi propozycjami. Zobaczmy jak warczysz.
- Nie - odpowiada bez ogródek.
Próbuję wydostać dłoń z jej uścisku, ale jej kościste palce kryją w sobie o wiele więcej siły, niż mam ochotę przyznać. Poszarp się ze mną jeszcze trochę, a obie wylądujemy na ziemi. Naprawdę nie chciałabym zostać wyśmiana przez jakichś pijaków.
- No to może ty kupisz mi jednego?
Suka.
Głowa Harry'ego gwałtownie odwraca się w naszą stronę, a ja instynktownie kieruję swoje ciało ku innym torom. Modlę się, by nie usłyszał gromiącego walenia w mojej klatce piersiowej. To muzyka, to muzyka, powtarzam jak w mantrze. Dłoń dziewczyny oplotła moją niczym pyton, kiedy zdała sobie sprawę z popełnionego błędu. Chyba, że spowodowane było to tym, że teraz całą swą uwagę przeniósł na nią. Nic do siebie nie mówią, a ja zachowuję się jakbym czekała na kogoś z obsługi, pobieżnie skanując otoczenie i udając, że palce boleśnie wpijające się w moją skórę nie robią na mnie najmniejszego wrażenia. Ale moja gra aktorska kończy się w momencie, gdy kątem oka widzę co robi. Jej dłoń delikatnie oplata policzek Harry'ego, a ja walczę z oszołomieniem. Spodziewam się, że na nią nawrzeszczy, albo ją odepchnie, ale tego nie robi. Chciałabym, żeby właśnie tak zrobił.
Jego oczy są zamknięte, gdy ostrożnie wyglądam zza jej ramienia, by omieść spojrzeniem jego ledwie oświetloną twarz. Wokół jego oka majaczy różowy półksiężyc, efekt uniku pięści lądującej w centrum jego twarzy. Wiele razy widziałam już tego typu urazy, wiedziałam, że za parę dni nie będzie miał po nim nawet śladu. Co naprawdę jednak przykuło moją uwagę, to nieco bardziej zdefiniowana blizna.
- Nie przeszkadza mi to - mówi miękko, wyrywając mnie tym samym z mojego zamyślenia.
Mogła mieć na myśli wiele rzeczy, ale to w jaki sposób Harry pochyla się, wtulając twarz w jej dłoń powaliło mnie na ziemię. Nie rozumiem. Jej starania zostały odrzucone, Harry wyraził się jasno i klarownie, że nic od niej nie chce, a teraz jest praktycznie bezbronny pod jej dotykiem.
Jej dłoń zsuwa się niżej w dół jego klatki piersiowej, by zaraz spocząć niebezpiecznie na jego udzie. To niekomfortowe stać tu i obserwować, kiedy dotyka go w tak intymny sposób. Harry nie zmienia swojej pozycji, ale nadal mogę śmiało obserwować ich poczynania, bo jego uwaga skupiona jest wyłącznie na niej. Nie mam odwagi spojrzeć powyżej jego ramion, bo nie mam ochoty zobaczyć jak uśmiecha się do niej sugestywnie, tak jak kiedyś robił to względem mnie. Zaciskam usta nie rozumiejąc czemu  niezależnie od swojego udanego połowu, nadal kurczowo trzyma mnie za rękę, jakby od tego zależało całe jej życie. Prawie wlazła mu na kolana i myślałam tylko o tym, żeby wypruć jej flaki i uciec.
W co ona, do cholery, gra?
Patrzę z odrazą jak pochyla się w jego stronę, a on jej nie zatrzymuje. Jego oczy pozostają zamknięte, gdy cieszy się jej niepodzielną uwagą. Bar w dalszym ciągu tętni życiem, przyciągając coraz więcej klientów, którzy zaczęli napierać na moje ciało. 
- Możesz mieć nas obie - mruczy zmysłowo do jego ucha.
A ja jestem zagubiona. Powolny ogień pali moje ciało zaczynając od palców u stóp, a spanikowane motyle w moim brzuchu rozsadzają mi wnętrzności. To coś, czego nigdy nie czułam będąc z Jamesem. I prawdopodobnie nigdy tego nie poczuję, bo on nie jest Harry'm. James nie działał na mnie w taki sposób. Nigdy nie będę przy nim z trudnością łapała oddechów, błagając o jakikolwiek dotyk. I czuję się winna czując to wszystko wobec chłopaka, o którym już dawno powinnam była zapomnieć.
Proszę, tylko nie to. Nie teraz, nie w taki sposób.
- Możesz przelecieć nas obie.
Kątem oka widzę, jak Harry przy pomocy swojej ręki lekko odsuwa ją na bok, ale nie mam zamiaru w pełni się odwrócić. Jego czujne oczy powinny być dla mnie czymś znajomym. Niechętnie przeskanował mój profil boczny. Stałam z twarzą pochyloną w dół, a złote włosy sukcesywnie oplatały moje policzki. Dziewczyna wyciąga dłoń w moją stronę, by odgarnąć pasma za moje uszy, ale nie pozwalam jej na to. Fuka głośno w odpowiedzi na mój sprzeciw.
To tak jakby moje reakcja wywołała nagły zwrot w zachowaniu Harry'ego. Dziewczyna zostaje przesunięta spomiędzy jego ud, gdzie wygodnie się umościła, w efekcie czego puszcza moją dłoń nie kryjąc zaskoczenia. Jej próba chwycenia go za ramię jest momentalnie udaremniona.
- Nie jestem tu dla twojej chorej rozrywki - syczy Harry. Dziewczyna jest na tyle zbita z tropu, że wpada na mnie swoim ciałem, chcąc jak najszybciej się ulotnić. Głębia jego głosu zdradza jak niska stała się jego tolerancja.
- Nie, nie.. Ja wcale nie.. - broni się rozpaczliwie, ale na próżno.
- Nie mam zamiaru przelecieć ani ciebie ani twojej koleżanki, więc wyświadcz sobie przysługę..
Harry nieświadomie przewraca stołek na którym wcześniej siedział, stając teraz na równych nogach. Przepycha się przez tłum zaciekawionych gapiów. Ból w jego ręce został całkowicie zapomniany i zastąpiony złością.
- Chodź - mówię cicho, ciągnąc ją za nadgarstek. 
Chwytam swój płaszcz, przechodząc obok stolika przy którym niedawno siedziałyśmy i nadal ciągnę ją za sobą nie zatrzymując się aż do momentu, gdy wychodzimy na zewnątrz. 
- Co to było, do cholery jasnej? - pytam rozdrażniona, puszczając jej rękę.
Na zewnątrz stoją ludzie zajęci paleniem papierosów, ale już zdążyli zainteresować się dwoma krzyczącymi dziewczynami. Zbieram w sobie ostatnie resztki siły, by nad sobą zapanować. 
- Cóż, chyba nie zabrałby do domu tylko mnie, no nie? - odcina się gorzko. - Potrzebowałam małej uroczej istotki do osłodzenia tematu. Dokładnie w jego typie. - Ponownie sięga, by odgarnąć włosy za moje ucho, ale zmuszam ją by opuściła rękę. Jej śmiech brzmi jak szydercze rozdrażnienie. - Wszystko zniszczyłaś.
- Jestem pewna, że to jeszcze nie koniec świata.
- Mogłam po prostu obciągnąć mu w kiblu. Byłoby mniej zachodu.
Odchodzi prychając pod nosem i trącając mnie barkiem, a ja stoję oszołomiona nie przypominając sobie, żebym kiedykolwiek w moim życiu odbyła podobną rozmowę. Nie zdaję sobie sprawy z tego jak mocno zaciskam swoje pięści, aż do momentu gdy znika mi z oczu.

***

Musiałam obejść klub, żeby dotrzeć na parking. Gdy tu przyjechałam nie było możliwości, żebym zaparkowała gdzieś bliżej, więc teraz musiałam iść nieco dalej niż sobie tego życzyłam. Śmieci leżą na chodniku, a jedna z latarni ulicznych miga nieprzyjemnie. 
Widzę trzech lekko podpitych facetów, którzy odgrywają właśnie między sobą koleżeńską, uliczną bójkę. Nie rozpatruję ich pod kątem zagrożenia, bo jeden z nich właśnie wywalił się, potykając o swoją własną stopę. Śmieją się głośno, kiedy manewruję by wyminąć przeszkodę.
- Hej! - woła jeden z nich.
Skupiam się na stawianiu jednej stopy przed drugą, teraz nieco szybciej niż poprzednio. Mój samochód stoi na końcu ulicy, więc jeśli zacznę biec schowam się w nim bezpiecznie i zamknę drzwi już w ciągu kilku sekund. 
- Hej.
Moje ciało oblewa paraliż, kiedy mężczyzna wyłania się zza moich pleców, stając przede mną i uśmiechając się szeroko.
- Co ty o tym sądzisz? Dałbym mu radę, nie?
Jego mowa jest wyraźnie ociężała, a towarzyszy jej ostry odór alkoholu wypełniający przestrzeń między nami. Na przodzie jego koszulki widnieją świeże plamy, a on sam kołysze się jak statek wycieczkowy na pełnym morzu. 
- Komu? - pytam, próbując wymacać w kieszeni moje klucze od auta.
Na szczęście nie zauważa moich ruchów.
- Stylesowi.
Mało brakło, żebym wybuchnęła protekcjonalnym śmiechem. Zniecierpliwienie w jego szklistych oczach przywołuje mnie do rzeczywistości, nakazując mi momentalnie przyznać mu rację, a on unosi brew i dopiero wtedy go rozpoznaję. To ten opóźniony facet z baru, który ogłosił się zwycięzcą po jakiejś gówniarskiej przepychance przy barze, kiedy Harry był w ringu. 
- Chyba nie warto byłoby nawet marnować jego czasu - odpowiadam szczerze.
Nie miałam zamiaru być, aż tak dosadna, a po jego zaczerwienionych policzkach i śmiechu kolegów, zdaję sobie sprawę, że byłam i to chyba nawet trochę za bardzo.
- Tamto przy barze to był czysty nokaut - rzuca.
Najlepiej byłoby po prostu się z nim zgodzić i odejść, ale widocznie nie jestem w stanie tego zrobić nawet w sytuacji takiej jak ta.
- Nie. - Kręcę głową w czystym sprzeciwie. - Po prostu popchnąłeś pijanego człowieka. Wybrałeś sobie najsłabszy z możliwych celów. Tamten koleś nie miał zamiaru wszczynać bójki i dobrze o tym wiedziałeś.
Mam ochotę zakleić swoje usta taśmą klejącą, zanim znowu wypalę coś, czego wcześniej nie przemyślę. Jego koledzy podeszli bliżej, a ja z trudem przełykam strach, grzebiąc w mojej torebce i sprawdzając dokładnie każdy klucz. Rozkojarzony wzrok mężczyzny przebiega po całej mojej sylwetce i biorę to jako ostateczny znak do odejścia.
- Nie powiedziałbym, że było z nim tak łatwo.
Moja droga do samochodu jest zablokowana. Myślę o tym, żeby użyć moich kluczy i poharatać mu nimi twarz, a potem zwiać do auta.
- A co jeśli chodzi o ciebie? Poświęciłabyś mi chwilkę czasu? - pyta niskim ochrypłym głosem.
- Proszę się odsunąć - mówię, mając nadzieję, że brzmię pewniej niż czuję się w rzeczywistości.
Metal kluczy pali moją dłoń. Zbliż się jeszcze trochę, a ich użyję.
- Ej!
Cała nasza czwórka przenosi wzrok na wyjście ewakuacyjne z klubu. Nie jestem damulką i nie wiem też, czy ten nowy Harry miałby ochotę zgrywać bohatera, ale muszę przyznać, że jego wyczucie czasu było zbawienne. Powietrze wypełniło się nowym napięciem, które, mam nadzieję, zdejmie mnie z linii frontu.
- Och, patrz.. We własnej osobie. - Mężczyzna posyła mi złośliwy uśmiech. - Mamy tu jedną z twoich fanek, stary.
Zostaję lekko pchnięta w kierunku Harry'ego. Słyszę jak się zbliża, jego buty szurają po nierównym asfalcie. Mija moją sylwetkę, stając pomiędzy mną, a prześladowcami. Powstrzymuję się przed entuzjazmem, chowając się za nim. 
- Może tak ty i twoi koledzy po prostu się odpierdolicie, co? Ona nie zrobiła nic złego.
Dłonie Harry'ego nadal wciśnięte są w kieszenie jego spodni, jakby to co się dzieje było tylko dodatkowym obciążeniem jego czasu. Wyobrażam sobie jak końce zawiązanej bandany łaskoczą jego kark, ale on nie zdradza żadnych oznak dyskomfortu. 
- Zraniła moje uczucia. - Mężczyzna udaje poruszonego.
Słyszę wymuszony śmiech Harry'ego, po czym robi krok do przodu, by jasno zaakcentować do kogo się zwraca.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć, bo wyglądasz na kogoś o dość twardej skórze.
To tak, jakby onieśmielenie udawało mu się uzyskać jednym prostym spojrzeniem. Mężczyźni odsuwają się z drogi nazbyt łatwo. Robią niezły pokaz ze swojego odejścia, kopiąc puszki by te z hukiem odbijały się od ściany.
- Czubek!
Okrzyki niosą się w dół drogi, ale Harry jest wobec nich obojętny. Spuszczam wzrok, gdy odwraca się w moją stronę i podchodzi bliżej. Niepewnie unosi rękę by dotknąć mojego ramienia, ale rozmyśla się kilka centymetrów od mojego ciała i ponownie pozwala jej opaść wzdłuż swojego boku.
- Wszystko w porządku? - pyta.
- Tak - odpowiadam, głośno przełykając ślinę. - Dziękuję.
Jeśli zauważył, że już spotkaliśmy się w barze to o tym nie wspomniał, za co jestem wdzięczna, bo moje dłonie zaczynały się pocić, a serce waliło jak młotem w mojej klatce piersiowej. Nie planowałam spotkania w twarzą w twarz w takich okolicznościach. Cóż, ciężko w ogóle nazwać to jakimkolwiek spotkaniem, skoro nawet nie zdobyłam się na przyzwoitość by spojrzeć mu w twarz. Pewnie myśli, że jestem niewychowana i niewdzięczna.
- Chcesz, żebym cię gdzieś odprowadził?
Uśmiecham się delikatnie, nadal pozwalając by włosy zakrywały część mojej twarzy. To pierwsza wskazówka jaką otrzymałam odnośnie tego, że nadal ma w sobie coś z przeszłości, mimo jego obecnej formy. Nie cały zaginął.
- Mój samochód jest zaraz.. - zaczynam, gestykulując w stronę szarego auta. - Nie trzeba, dziękuję. - I odchodzę, zostawiając go samego.
Krótki spacer, a byłam przygotowana na raczej szybką ucieczkę, do samochodu był zadziwiająco spokojny. Dopóki nie zerknęłam ponad swoim ramieniem, odwracając głowę i momentalnie tego pożałowałam. Harry nadal tam stał. Obserwował jak się oddalam i przechodzę na drugą stronę ulicy. Czemu ciągle tam stoi? Nie wyglądało to na rekreacyjny odpoczynek, ale na celowe zachowanie. Nie ruszał się z miejsca z konkretnego powodu.
Szarpię się z kluczami, aż w końcu wypadają z moich palców dźwięcznie odbijając się od asfaltu. Kucam nieudolnie i szybko je podnoszę. Ręce mi się trzęsą.
Pozwoli mi wsiąść do samochodu. Odjadę stąd i nie podkusi mnie nawet, żeby zerknąć na niego we wstecznym lusterku. Proszę, pozwól mi wsiąść do auta. 
- Bo. 



______________________________________________________

HeEeEEeEeJ JESTEM ROZTRZĘSIONA TYM ROZDZIAŁEM TAK JAKOŚ. Jezu tak jakos mi dziwnie, JEZU  co tewraz będzie,. Tak mi smutno, jakbym tam była z nim ja to za bardzo przeżywam wszystkie. WRESZCIE SIE SPOTKALI nie. musze konczyc. to za duzo